Pochmurna pogoda nie zachęca do plażowania, toteż na deptaku w Ustroniu Morskim tłumy. Nad nimi powiewa flaga z hasłem: „Jezus daje życie”.
Snujących się między stoiskami z watą cukrową, kapeluszami i srebrem ludzi mija rozśpiewana grupa. Wystarczy rzucić okiem na niesione przez nią flagi i transparenty, by zorientować się, że są z Kościoła. Mimo wszystko wielu ludzi się zatrzymuje i śledzi wzrokiem wręczaną przez ewangelizatorów ulotkę, a na niej m.in. zaproszenie do kościoła na wieczorną modlitwę o uzdrowienie. Dużo tu ludzi chorych i często to właśnie oni mają odwagę wyjść z tłumu, podejść do obrazu Jezusa Miłosiernego i dotknąć z wiarą wizerunku – jak pani Agnieszka, którą sprowadził tu życiowy dramat – poważna choroba.
Obserwujący z daleka akcję gapie jednak nie dają wiary realnej skuteczności modlitwy wstawienniczej. Gdy grupka zatrzymuje się przy mężczyźnie na wózku i modli się nad nim, turysta wyrokuje: cuda skończyły się w czasach Chrystusa, dzisiaj, i to na deptaku, to nie zadziała. A gdyby nawet chory wstał z wózka, to byłaby… ustawka. Takie jest tło Ewangelizacji Nadmorskiej, która już po raz 11. zmierza plażami z dwóch krańców diecezji ku Mielnu.
Zło nie śpi
W tym roku jest i łatwiej, i trudniej – z jednej strony misjonarze są lepiej przyjmowani, ludzie akceptują ich obecność na plażach, skwerach, ulicach, z drugiej, jeśli już się zdarzają nieprzyjemne incydenty ze strony turystów, to są bardziej agresywne. – Zdarza się to raz dziennie. Słyszymy wtedy, że jesteśmy pasożytami, że im przeszkadzamy – mówi przewodzący ekipie ks. Konrad Kochański.
– Zło się coraz bardziej manifestuje – zauważa weteranka Ewangelizacji Nadmorskiej, Wioleta Łosiniecka. Radzi, by wobec takich krzykaczy przyjąć postawę łagodną, to zazwyczaj skutkuje. Ale potem należy wrócić do przykrych sytuacji już we własnym gronie, jeszcze raz je przedyskutować, pomóc tym, dla których to było raniące. Temu służą specjalne wewnętrzne spotkania. – Staramy się wówczas dostrzec, że to jest wypełniająca się na naszych oczach Ewangelia, która mówi, że skoro prześladowano Jezusa, to i nas będą.
Ale radykalizują się też sami ewangelizatorzy. Uczestnicy akcji, której druga nazwa to Ewangelizacja na Żebraka, coraz mniej zabiegają o swoje wygody – zabierają coraz mniej ubrań, przyborów toaletowych (jak mówi Wioleta Łosiniecka, wyżebrała w tym roku nawet szczoteczkę do zębów). Mniej drżą o to, co zjedzą, gdzie się prześpią. – Jest w nas coraz większe pragnienie radykalności, całkowitego ogołocenia się. – Klucz jest taki: trzeba to całkowicie oddać Bogu – mówi misjonarka. – Nie myśleć cały dzień, gdzie będę spać, co jadł. Nastawić się w stu procentach na Jezusa, iść i głosić, i tylko temu się oddać. A Bóg daje resztę.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się