Zawsze za plecami swoich uczniów, nigdy w blasku fleszy. Za to z szerokim uśmiechem, którym szczodrze się dzieliła.
Uczniowie byli dla niej najważniejsi. Ci we wtorkowy wieczór długo żegnali swoją katechetkę w kościele św. Marcina. Ciągnącym się przez całą świątynię szpalerem podchodzili do trumny dwójkami i przyklękali na chwilę. Wcześniej modlili się w jej intencji na różańcu i podczas Mszy św.
– Kiedyś zapytała niesfornego ucznia, dlaczego rozrabia, a ten odpowiedział: „Przecież pani nie lubi grzecznych dzieci”. Do niej przychodzili ci „niegrzeczni”, na których inni stawiali krzyżyk. A ona podbijała ich serca. Czasem nauczyciele się dziwili: „Jak to, on gra w twoim przedstawieniu, przecież on mówić nie umie!”. A wtedy dziwiła się Małgosia: „Tak? A ja go zupełnie o to nie zapytałam” – wspomina ks. Adam Fulara, wikariusz kołobrzeskiej parafii św. Marcina. – Podchodziła do każdego ucznia bez uprzedzeń. I to podejście owocowało zmianami zachodzącymi w tych młodych ludziach. Mówiła o nich: „To są moje duchowe dzieci” – dodaje duszpasterz. Z nimi przygotowywała z wielkim rozmachem inscenizacje. Brało w nich udział po stu i więcej aktorów (także absolwentów). Jej przedstawienia były pełne muzyki. Kochała taniec i pasję tę zaszczepiała młodzieży. – To nie ja. To wszystko ich zasługa. Ja po prostu nie mogę ich zawieść – odpowiadała skromnie Małgosia, wskazując na swoich uczniów, dla których pisała kolejne scenariusze i szykowała stroje.
Odeszła za wcześnie. Miała dopiero 53 lata. Złośliwa choroba zaatakowała z wyniszczającą siłą. Nie tylko rodzina i najbliżsi przyznają, że ostatni tydzień był jak wygłoszone przez Małgosię rekolekcje. Choć w ciszy i w cierpieniu, którego – nie śmierci – bardzo się bała. – Kiedy byłem w kaplicy na cmentarzu, widziałem w trumnie jej uśmiech. Taką uśmiechniętą ją pożegnałem. Nie mam wątpliwości, że ona nadal się do nas uśmiecha – mówi ks. Adam.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się