W najnowszej książce, jak w życiu ks. Kazimierza Bednarskiego, proza życia splata się z poezją. Stąd też są w niej kronikarskie zapiski dokumentujące wydarzenia, jak i wiersze, którymi opowiada o bliskich mu osobach.
Choć w dość nietypowych okolicznościach, bo przy wynikającej z sanitarno-epidemiologicznych ograniczeń niewielkiej frekwencji, zaprezentowana została najnowsza książka ks. Kazimierza Bednarskiego. Promocja publikacji odbyła się w kościele Ducha Świętego, w którym autor od 40 lat proboszczuje.
Jak sam przyznaje, takie zapiski są możliwe dopiero, gdy nabierze się właściwej perspektywy. – Kiedy jest się u kresu życiowej pielgrzymki. Wtedy otwierają się drzwi sumienia, ginie potrzeba błysku, a zapisywane wydarzenia stają się publiczną spowiedzią – tłumaczy ks. prałat Bednarski. – To rzeczywiście bardzo osobiste refleksje. Ale są one łatwiejsze niż wszystko inne, bo przecież są we mnie. Wszystko inne wymaga aktorstwa, a ja się do tego nie nadaję. Miałem wprawdzie przygodę z teatrem, ale moje występy oceniałem tak nisko, że w końcu postanowiłem dać sobie spokój – śmieje się.
Z pięknie wydanej "Kroniki" czytelnicy będą mogli się dowiedzieć nie tylko, jakie imię na chrzcie otrzymał proboszcz parafii Ducha Świętego, ale także zajrzeć do jego wspomnień i zapisków. Są tam również kronikarskie zapiski dokumentujące ważne wydarzenia i osoby, a także listy pisane do parafii i krótki rzut oka do parafialnego archiwum.
Kronika to – jak mówi autor – „misz-masz” nieuporządkowanej wiedzy, decyzji, opinii. By ją stworzyć, sięgnął do brudnopisów i pamiętników, które pisał od szkoły podstawowej, do skrzętnie gromadzonych listów, rachunków sumienia.
– Ja już jestem na „odstrzale” – mówi z właściwą sobie prostotą i humorem 72-letni kapłan. – Kiedy koledzy księża odchodzili na emeryturę po kolei, też się spodziewałem, że zostanę odwołany. Więc zacząłem zbierać te zapiski, tak „na pożegnanie” – mówi.
Niejednokrotnie ks. Bednarski dał się poznać nie tylko parafianom jako poeta. W najnowszej książce, jak w życiu księdza prałata, proza życia splata się z poezją. W "Kronice" są wiersze dedykowane biskupom, kolegom księżom, przyjaciołom, znajomym, współpracownikom. Wspomina osoby, które go ukształtowały: rodziców, nauczycieli, duszpasterzy, ale i ludzi, którzy stali się bliscy poprzez codzienną wspólna pracę w parafii, w Szkole Katolickiej, w kolejnych podejmowanych dziełach.
– To wyraz życia i oddychania poezją. Tak się modlę, tak myślę. Najchętniej nawet kazania zamieniałbym na wiersze – nie ukrywa, choć przyznaje, że na drugim biegunie jest duszpasterskie działanie, które wymaga konkretów, nie romantycznych uniesień. Jak wówczas, gdy otrzymał dekret powołujący go na proboszcza nowej koszalińskiej parafii. Nie tylko, jak szczerze wyznaje w zapiskach, nie sądził, że uda mu się pokochać Koszalin. Miał również świadomość, że zaczynać będzie od zera. Dwie pierwsze proboszczowskie noce spędził w małym fiacie na parkingu.
– Nie miałem żadnej pomocy, więc musiałem polegać na swojej zaradności. Ale tak byłem wychowany i tego mnie uczono: działania w rzeczywistości socjalistycznej, która wymagała przedsiębiorczości. Znany byłem jako sportowiec i nauczyciel, ale nikt we mnie księdza nie widział. Nigdy też nie przepychałem się łokciami do pierwszych ławek. Moje miejsce zawsze było w kącie. Nigdy nie marzyłem o dyrektorskich stanowiskach, bo ja jestem do roboty. Jakby mnie kto zapytał, co potrafię, to bym powiedział, że jestem mistrzem od koszenia kosą i od murowania. Reszta to po łebkach. Nawet ministrantem nie byłem, więc i tu mam poczucie, że czegoś mi brakuje, czegoś się nie douczyłem – mówi skromnie. Jedyny ratunek widzi w tym, że stara się żyć dla innych.
– W tym moim wycofaniu jest potrzeba jakiejś kontemplacji, samotności, ale też kenoza, którą realizuję w życiu: materialnym i duchowym. Ja żyję dla innych, nigdy dla siebie. Nie patrzę na to, co ja będę z tego miał. To daje przewagę i pozwala zachowywać równowagę – przyznaje kapłan i dodaje na temat swojej ósmej książki: – Takie jest moje wnętrze. Różnorodne, ale i nieuporządkowane chyba też. Staram się być słowny, dotrzymywać umów. Ale jest sporo walki i wrażliwości, a może i nadwrażliwości. W pierwszych latach notowałem swoje porażki. Było ich wtedy tak niewiele, że potrafiłem je zliczyć. Teraz jest ich za dużo, żeby rozpamiętywać.