Nowa edukacyjna rzeczywistość to wyzwanie nie tylko dla nauczycieli. Próbują się w niej odnaleźć także rodzice. Jak sobie radzą, kiedy dom zamienia się w kilkuklasową placówkę?
Rozporządzenie ministra edukacji narodowej wprowadzające nauczanie na odległość weszło w życie od wczoraj. Nowe przepisy mają obowiązywać do 10 kwietnia 2020 r.
Wcześniej resort jedynie zalecał, by w czasie, gdy w szkołach nie odbywają się lekcje w formie tradycyjnej, nauczyciele prowadzili nauczanie online.
Magda, Kuba, Helenka i Mateusz na nauczanie w domu nie narzekają. Zwłaszcza, kiedy z tatą odtwarzają bitwę pod Grunwaldem. Ich rodzice jednak patrzą w przyszłość z niepokojem.
- Mamy dwie klasy: drugą i trzecią i dwoje przedszkolaków. To stwarza pewne problemy logistyczne: starszym trudno się skupić, kiedy młodsze bardzo chcą się angażować w to, co robi rodzeństwo. Plusem jest wczesny etap nauczania, konieczność kontaktu tylko z jednym nauczycielem i stosunkowo niewielka ilość materiału - przyznaje Marcin Maślanka.
- Pierwszy tydzień potraktowaliśmy trochę z przymrużeniem oka. Dzieciaki dobrze sobie radziły z powtórkami. Natomiast teraz, kiedy wiemy, ze to dłużej potrwa, stoimy przed wyzwaniem opracowania systemu, żeby nie narobić zaległości - mówi jego żona Basia. Jest pedagogiem, ale nie uczy, więc domowa edukacja to także dla niej zupełna nowość.
- Do tej pory nie było jeszcze nowego materiału, więc doskonale radzili sobie z powtórkami. Po naszej stronie leżało sprawdzenie w dzienniku, co jest zadane i dopilnowanie, żeby było zrobione. Z nauką nie było problemu. Nie wiemy, jak to będzie wyglądało, kiedy dojdzie nowy materiał, który trzeba będzie omówić, opracować i przerobić - mówi.
Najstarsza córka, Magda uczy się w szkole muzycznej. Rodzice nagrywają jej ćwiczenia, wysyłają do nauczyciela, który sprawdza realizację zadanego materiału i odsyła wskazówki. W większości jednak nauczanie online polega na przesłaniu zadań do realizacji, podpowiedzi, co obejrzeć i linków do stron, gdzie można robić ćwiczenia, np. z matematyki.
Im dalej, tym trudniej.
Z każdą kolejną klasą pojawia się więcej materiału do opanowania. Nie wszyscy rodzice sobie z tym poradzą.
- Nauczyciel mieści się w 45 minutach, ale on posiada wiedzę z danego tematu. Ja, siadając do pracy z synem, najpierw musiałam sama się przygotować. W dodatku moje dziecko strasznie nie lubi pisać, więc marudzeniu nie było końca. Jedna lekcja historii trwała 1,5 godziny. I tak jest ze wszystkim: z biologią, z matematyką. Nauczyciel zrealizuje to w 45 minut, rodzic - nie - nie ma wątpliwości Joanna Dawid-Telatnik, mama sześciolatka, drugo- i piątoklasisty.
- Najstarszy syn jest w klasie sportowej. Raz na tydzień otrzymuje nagrany przez nauczyciela trening. W pierwszym dniu obowiązującego rozporządzenia lekcje online odbywały się tylko z języka polskiego. I na tym właściwie kończyła się zdalna edukacja. Od dzisiaj wszystkie przedmioty w szkole najstarszego syna funkcjonują już w google classroom. Może będzie łatwiej - mówi.
Sama jest nauczycielem, przez trzy lata dla trójki synów prowadziła nauczanie domowe, trudno jej patrzeć optymistycznie.
- Nie mam pojęcia, jak radzą sobie rodzice, którzy nie mieli do tej pory do czynienia z nauczaniem w domu. Od wielu słyszę, że po prostu się za to nie biorą. Jestem w domu, bo moje przedszkole nie pracuje, więc stąd przygotowuje zajęcia. Ale są rodzice, którzy mają tylko starsze dzieci i normalnie pracują, nie mają jak realizować zadań z dziećmi. Nie pomaga sytuacja, w której nie wiemy, jak długo to potrwa - dodaje.
Sytuacji nie poprawiła wczorajsza awaria. Część serwerów obsługujących szkolne systemy okazała się niegotowa na rozporządzenie ministra. Wiele narzędzi do e-nauczania wobec pędu do wiedzy uziemionej młodzieży przestało działać.
Wstępnie szkoły mają być zamknięte do 10 kwietnia. Niewykluczone, że przerwa i nauka zdalna zostaną wydłużone. Na razie nie został zmieniony harmonogram roku szkolnego, ale i taką możliwość - łącznie z przełożeniem lub nawet odwołaniem egzaminów - daje specustawa w sprawie koronawirusa.