Bitwa Warszawska czy Cud nad Wisłą? Co bardziej wyraża charakter tego, co wydarzyło się w sierpniu 1920 roku?
W przededniu obchodów 100. rocznicy wydarzeń z roku 1920 w "Głosie Koszalińskim" ukazał się komentarz zatytułowany "Cudu na Wisłą nie było. Zapracowaliśmy na to zwycięstwo" autorstwa red. Piotra Polechońskiego.
Z redaktorem Polechońskim znamy się od lat, darzymy się szacunkiem, mieliśmy okazję udanie współpracować i, jestem pewny, nadal będziemy mieli, dlatego pozwalam sobie na kilka słów ad vocem. Nie mogę bowiem zgodzić się z niektórymi tezami przedstawionymi w tym komentarzu. Być może problem tkwi w samym sposobie wyrażenia myśli i, co do istoty, byłaby między nami zgoda, jednak wydźwięk opublikowanego komentarza w moim odczuciu wymaga zabrania głosu.
Autor pisze: "Łatwiej jest nam przyswoić określenie «Cudu nad Wisłą» i fakt ingerencji Boskiej Opatrzności niż to, że wygraliśmy, bo bardzo dobrze się do tej bitwy przygotowaliśmy i z żelazną konsekwencją zrealizowaliśmy świetny, taktyczny plan, jak ją rozegrać".
Autor proponuje więc: "Najlepsze, co dziś możemy zrobić dla tych, co sto lat temu brali w niej [Bitwie Warszawskiej] udział, to przestać określać ją mianem «cudu», bo go tutaj nie było i takie określenie jest wobec nich krzywdzące. Polacy nie przestali wtedy walczyć, nie padli na kolana, Niebiosa zaś się nie rozstąpiły i nie poraziły piorunami bolszewików. To była twarda walka do końca zawodowych żołnierzy i ochotników, to była błyskotliwa praca sztabowców i genialna praca polskiego wywiadu. Ciężka praca, nie żaden cud".
Skąd moja niezgoda na takie postawienie sprawy?
Myślę, że w potocznym rozumieniu cudu pokutuje pojmowanie go jako działania Boga, które ma człowieka wyręczyć. Wcale nie musi tak być. Wystarczy choćby przywołać ewangeliczne opisy cudów rozmnożenia chleba, czy przemiany wody w wino. Chrystus nie wytwarza tam materii z niczego. Pyta: "Ile macie chlebów?", wydaje polecenie: "Napełnijcie stągwie wodą!". A zatem współpraca, a nie zastępstwo.
Nawet ludzie bardzo wierzący mają z tym nieraz problem. Proszą Boga o pomoc, zaniedbując jednocześnie to, co mogliby zrobić sami. Zaufanie Bogu rozumieją jako wynajęcie Go do realizacji pewnych wyjątkowo trudnych zadań, z którymi sami nie mogą sobie poradzić.
Poza tym, nadzwyczajna interwencja Boga, czyli cud, wcale nie musi oznaczać zawieszenia praw natury, które Bóg, jak wierzymy, sam przecież ustanowił. Bóg w nadzwyczajny sposób może człowieka umocnić, zainspirować, uzdolnić go do czegoś, do czego sam z siebie w danym momencie, z różnych powodów, nie byłby zdolny.
Dlaczego odmawiamy skuteczności modlitwom, które w tamtym czasie były zanoszone w intencji walczących żołnierzy, z pewnością również przez wielu z nich osobiście? Czy wielka nowenna za ojczyznę, która rozpoczęła się 7 sierpnia nie miała znaczenia? Jaki mamy dowód na to, że to nie ona przyczyniła się np. do podniesienia morale jakiejś, może znaczącej liczby żołnierzy? Czy tysiące ludzi leżących wtedy krzyżem przed jasnogórskim sanktuarium niczego nie dokonały? Traciły czas? Czy nie przemawia nieraz przez nas pyszne przekonanie, że tylko własnym wysiłkiem i zaradnością jesteśmy w stanie sprostać wyzwaniom, które przed nami stają?
Nie mogę się zatem zgodzić z tym, że "Najlepsze, co dziś możemy zrobić dla tych, co sto lat temu brali w niej [Bitwie Warszawskiej] udział to przestać określać ją mianem «cudu», bo go tutaj nie było i takie określenie jest wobec nich krzywdzące"? A może jednak nie dla wszystkich wtedy walczących, byłoby to krzywdzące?
W cytowanym komentarzu rzeczywistości łaski Bożej i działania człowieka ukazane są jako wykluczające się. Można jednak patrzeć na nie komplementarnie. Na wydarzenie Bitwy Warszawskiej można patrzeć jednocześnie z punktu widzenia działania Bożej Opatrzności - do czego człowiek wierzący ma prawo oraz z punktu widzenia sztuki wojennej - czemu człowiek wierzący również nie może uchybić.
Są to dwie nieco inne płaszczyzny, które jednak wzajemnie się przenikają. Człowiek wierzący po prostu wie, że porządek łaski jest pierwszy we wszystkim, co czyni, ale jednocześnie zdaje sobie sprawę z tego, że to wcale nie oznacza uznania porządku natury za nieistotny. "Łaska buduje na naturze i ją udoskonala" - pisał św. Tomasz z Akwinu, wyrażając w zgrabny sposób tę ważną dla człowieka wierzącego prawdę.
Skąd więc wzięło się określenie "Cud nad Wisłą"? Autor odpowiada: "Określenie «Cud nad Wisłą» wymyślili i propagowali w II Rzeczpospolitej polityczni przeciwnicy Józefa Piłsudskiego. W ramach bieżącej walki politycznej chcieli umniejszyć jego rolę i wmówić Polakom, że od kajdan komunizmu nie uratował ich profesjonalny czyn zbrojny i przywództwo marszałka, ale zlitowanie się Niebios nad niekompetencją tych, co wtedy stali na czele narodu".
Nawet jeśli tak było, choć niekoniecznie musiało to być jedynym powodem, to zamiar ten nie powiódł się. Określenie "Cud nad Wisłą" w żaden bowiem sposób nie umniejsza "błyskotliwej pracy sztabowców i genialnej pracy polskiego wywiadu". Ludzie wierzący po prostu mają do takiego określania tego wydarzenia prawo. I mam nadzieję, że nie przestaną z niego korzystać.