Kim byli pierwsi polscy mieszkańcy miasteczka, kto pilnował porządku, a kto upiekł pierwszy chleb? O początkach polskiego Karlina opowiadano podczas Zachodniopomorskich Dni Dziedzictwa.
Organizatorzy tegorocznego wydarzenia skoncentrowali się na przywołaniu dwóch pierwszych lat z powojennej historii Karlina.
- Wówczas bardzo dużo w mieście się działo. Czas był trudny, ale i dynamiczny. Działania wojenne skończyły się szybko, ofensywa żołnierzy radzieckich trwała dwa dni. I już 20 marca pojawiło się kilku pionierów, a już 1 pierwszego kwietnia miasto miało burmistrza - opowiada Krystian Zalewski, kustosz Muzeum Ziemi Karlińskiej.
Jako pierwsi w mieście zjawili się osadnicy z centralnej Polski. Chwilę później zaczęli docierać repatrianci zza Buga. - Pierwsza grupa, która trafiła do miasta 1 kwietnia, liczyła ok. 1000 osób i pochodziła z Równego, z terenu dzisiejszej Ukrainy. Nie wszyscy znaleźli miejsce w Karlinie, bo wciąż w mieście przebywała większość niemieckich mieszkańców. Wysadzony most sprawiał, że nie mogli wyruszyć w drogę do Niemiec. Przybysze osiedlali się więc na wsi. Nie było ani łatwo, ani bezpiecznie, o czym świadczą choćby niejasne okoliczności śmierci milicjantów - opowiada kustosz.
O tym, jak dynamiczna była sytuacja, świadczy również duża rotacja na stołku burmistrza. W pierwszym roku istnienia było ich czterech! Sama nazwa miasteczka zmieniana była kilkakrotnie, by dopiero w 1947 r. przyjąć dzisiejsze brzmienie. Pionierzy jednak starali się jak najszybciej zorganizować sobie nowe życie.
Pierwszy chleb w Karlinie upiekł Zygmunt Gruchot. Razem z Władysławem Sową zaopatrywał w niego do października 1945 r. za darmo zarówno wojsko, jak i cywilów. Swoją piekarnię prowadził do 1950 r. - Był to czas likwidowania kułaków i w ogóle wszelkiej własności prywatnej. Musiałem więc zdać piekarnię, za którą otrzymałem 800 złotych. Piekarnię przejęła Spółdzielnia GS „SCh”. Zostałem wówczas zatrudniony w Spółdzielni jako kierownik piekarni - wspominał pierwszy karliński piekarz.
Z kroniki miejskiej można również wyczytać, że już w 1945 r. ówczesny burmistrz Jan Kufel zorganizował jednostkę Ochotniczej Straży Pożarnej, w której skład weszło 18 obywateli. - Wyposażenie stanowiła sikawka ręczna, wiadra, drabiny, bosaki oraz zaprzęg konny wykorzystywany na co dzień dla celów gospodarki komunalnej. Karlińska OSP dysponowała również wozem bojowym uzyskanym z demobilu - produkcji amerykańskiej. Z samochodem tym było wiele problemów, zwłaszcza przy wyjeździe z remizy i włączeniem się do ruchu na głównej ulicy Koszalińskiej. Gdy wykonywało się manewr w lewo lub prawo, samochód zajeżdżał aż na przeciwległy chodnik - relacjonował Jan Szyszko.
Na kolejnych planszach wystawionych na Wyspie Biskupiej, gdzie odbywała się tegoroczna edycja karlińskiej odsłony Zachodniopomorskich Dni Dziedzictwa, można znaleźć i inne historie. O milicjantach, którzy zginęli na służbie, o pierwszym karlińskim proboszczu i zmianie patrona świątyni, albo o uczniach, którzy pomagali stworzyć pierwsza placówkę oświatową w mieście.
- O tu, w tym domu, była nasza szkoła, bo budynek niemieckiej zajęli Rosjanie - cieszy się Urszula Bochniak, rozpoznając na czarno-białych zdjęciach widoki z dzieciństwa. Przyjechała do Karlina z Kujaw w lutym 1946 r. razem z rodzicami i rodzeństwem w poszukiwaniu lepszego życia. - Pamiętam, jak most był zrujnowany i trzeba było przejść przez kładkę. I panią Helenę Kowalczyk, naszą dyrektorkę. Bardzo konkretna kobieta była. Ciężko było wtedy wszystkim, ale miło powspominać - przyznaje, oglądając wystawę plenerową „Osadnicy w Karlinie w pierwszych latach powojennych, czyli jak wyglądały lata 1945-
Na wystawę składają się archiwalia przechowywane w Archiwum Muzeum Ziemi Karlińskiej, Archiwum Diecezjalnym w Koszalinie, Archiwum Państwowym w Koszalinie oraz Kroniki Miejskie Karlina. Można ją oglądać w karlińskim muzeum do końca roku.
Wydarzeniu towarzyszył koncert oraz tort dla świętującego 10-lecie istnienia Muzeum Ziemi Karlińskiej.