Jak zmarnować publiczne pieniądze? Można np. zadbać o ważne potrzeby niektórych mieszkańców.
Do koszalińskich władz oraz mediów, niektórych, wpłynął list otwarty podpisany przez lokalną posłankę reprezentującą lewicę. W liście posłanka wyraża swoją dezaprobatę wobec zamiaru sprzedaży przez miasto pewnej działki diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej. Najbardziej oburzający dla posłanki jest fakt, że Rada Miasta ma zająć się ewentualną bonifikatą, co pozwoliłoby na zakup po znacznie niższej cenie niż rynkowa.
Czytając ów list odniosłem wrażenie, że słowa takie jak "kult", "Kościół", "religia", działają na niektórych jak płachta na byka. Wszystko, co zawiera w sobie te pojęcia, musi być z gruntu złe, podejrzane i na pewno nieuczciwe.
Ale do rzeczy. Wspomniana działka przylega do innej, która już jest w posiadaniu diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, tworząc z nią w istocie jedną całość. Diecezja ubiega się o jej zakup po rezygnacji innego związku wyznaniowego. Zgodnie z miejskim planem zagospodarowania przestrzennego, jest to teren przeznaczony na potrzeby, o zgrozo, związane z kultem religijnym. Nie może tam zatem powstać nic innego, co miałoby np. charakter działalności komercyjnej.
W miejscu tym planowana jest więc inwestycja Domu Miłosierdzia Bożego. Nie ma chyba człowieka w Koszalinie, który by nie wiedział, czym jest ta instytucja, powszechnie szanowana i znana ze swej szeroko zakrojonej działalności na rzecz najbardziej potrzebujących, która realizuje również zadania leżące tak naprawdę w gestii państwa.
Owszem, fakt ten nie był wiedzą powszechną, przy czym list otwarty, który stał się publiczny, nie zawierał pytań, tylko żądania. Najbardziej bolesne są jednak słowa użyte w liście. "Uważam takie postępowanie za marnotrawienie środków publicznych i działanie na szkodę mieszkańców. Czas skończyć z niechlubnym procederem przeznaczania środków publicznych na cele kultu religijnego" - czytamy.
Odbieram te słowa jako brak szacunku do części społeczeństwa, dla której realizacja potrzeb religijnych jest życiowo istotna. Nawet, gdyby miał tam powstać po prostu kościół, dla wielu ludzi jest to bardzo ważne. Dlaczego państwo nie ma wspierać tego obszaru życia społecznego, a np. kulturę już tak? Ktoś odpowie, że wyznawanie wiary to sprawa prywatna. Dobrze, a kultura już nie? Religia nie jest rodzajem prywatnego hobby, ani czymś na kształt rozrywki. Powtarzam, jest dla wielu istotną potrzebą życiową.
Może warto skończyć z niechlubnym procederem spychania religii do sfery spraw niepotrzebnych i społecznie nieistotnych?