Bólu babci pana Stanisława, która w młodości dokonała aborcji, nie ukoił czas. Jego przyjacielowi czas życia był dany dzięki odwadze matki.
Cień aborcji, jak mówi pan Stanisław – pracownik oświaty i zaangażowany katolik z jednego z większych miast naszej diecezji – towarzyszy nie tylko kobiecie, która tego dokonała, ale też jej bliskim, domownikom. Tego doświadczył, mieszkając ze swoją babcią, która zmagała się z tym brzemieniem aż do śmierci. Umocnił go natomiast obraz synowskiej miłości jego przyjaciela, urodzonego wbrew namowom lekarzy.
Żywy cierń
– Babcia nigdy nam się nie przyznała, że dokonała aborcji, mimo że mieszkaliśmy pod jednym dachem i opiekowaliśmy się nią aż do jej śmierci – mówi pan Stanisław o poznanej z relacji swojej mamy historii dwudziestokilkulatki przerzuconej wraz z rodziną ze Wschodu na Ziemie Odzyskane. – To działo się pod sam koniec wojny, babcia miała już troje dzieci, dziadek był nadal zmobilizowany. To wszystko stanowiło dla niej realny problem. I po prostu zrobiła to.
Gdy była po osiemdziesiątce, domownicy widzieli, jak płakała wieczorami. – Po wylewie, gdy leżała sparaliżowana, widywała jakieś dziecko, które do niej przychodzi. Wołała je, wyciągała ku niemu rękę, próbowała nawiązać kontakt. Czuła, że jest jakaś istota, której tu nie ma i nigdy tu nie było, a za którą ona tęskni – relacjonuje jej wnuk.
Jak dodaje, chociaż minęło przeszło 60 lat od aborcji, kobietę na łożu śmierci gnębiły wyrzuty sumienia. – Mimo że bardzo szczerze spowiadała się z tego, zresztą wielokrotnie, ponadto była członkiem róży różańcowej i w ogóle bardzo dobrym człowiekiem, to jednak nieustannie nosiła w sobie żywy cierń – stwierdza jej wnuk. – To wszystko w niej ciągle siedziało, choć czas niby leczy rany… Tych nie zaleczył.
– Przez cały okres komunizmu mówiło się: aborcja jest dobra, usuwając dziecko, pozbywasz się problemu. Na przykładzie babci widać, że nie, bo za kobietą, która to zrobi, to zło dalej idzie. A w momencie, gdy człowiek zaczyna żegnać się ze światem, ono przychodzi ze zdwojoną siłą – przestrzega pan Stanisław. – Moja babcia na szczęście pogodziła się z tym dzieckiem, ze sobą, z Bogiem. A mimo to ten dramat położył się ogromnym cieniem na jej życiu.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się