Redukowanie obecnie przeżywanych przez Kościół problemów do kryzysu struktury instytucjonalnej, przejawiającej się klerykalizmem i nadużyciami: finansowymi czy obyczajowymi, to wielki błąd, który można porównać z koncentracją na leczeniu tylko COVID-19 kosztem zaniedbań w innych dziedzinach medycyny.
Na fali protestów po słynnym orzeczeniu Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji eugenicznej, zgłoszeń deklaracji formalnego wystąpienia z Kościoła, czyli tzw. apostazji, jest więcej. Pisałem o tym w tekście: Jest więcej apostatów! Co to oznacza?
Decyzja o dokonaniu formalnej apostazji nie musi oznaczać utraty wiary w Boga, choć na pewno w to, że do kontaktu z Nim potrzebny jest Kościół. Często jest ona podyktowana bardziej lub mniej słuszną złością na instytucję Kościoła, a osoba zgłaszająca się do parafii chce ten sprzeciw zamanifestować, nie do końca jednak zdając sobie sprawę z tego, czym w istocie jest ten krok.
Jak sygnalizują księża, z którymi na ten temat rozmawiałem, niejednokrotnie, gdy przyszły apostata dowiaduje się np. o tym, że w konsekwencji tego kroku nie będzie miał katolickiego pogrzebu, reaguje zdziwieniem.
Jeden ksiądz zadał nawet takiej osobie pytanie, czy będzie chciała mieć na grobie krzyż, na co usłyszał nerwową odpowiedź: - Do mojego krzyża ksiądz nic nie ma!
Bywa jednak, że ktoś naprawdę traci wiarę w samego Boga lub przeżywa jej głębokie osłabienie, niezależnie od tego, czy jest świeckim, czy duchownym. Kryzys wiary, jest dziś wielkim kryzysem Kościoła, który jest nie tylko skutkiem jego problemów instytucjonalnych, ale także ich przyczyną.
Redukowanie obecnie przeżywanych przez Kościół problemów do kryzysu struktury instytucjonalnej, przejawiającej się klerykalizmem i nadużyciami: finansowymi czy obyczajowymi, to wielki błąd, który można porównać z koncentracją na leczeniu tylko COVID-19 kosztem zaniedbań w innych dziedzinach medycyny.
Agenda medialna narzuca specyficzne myślenie o Kościele. Agendę tę układa się jednak, co zrozumiałe, zgodnie z logiką publicystyki, która nie wyczerpuje logiki eklezjologii.
Rzecz jasna, tematy, którymi chętniej chcą zajmować się media, są również ważne, dlatego nie wolno ich pod żadnym pozorem pomijać. Bywa nawet i tak, że to właśnie dziennikarze, szczególnie ci, którzy nie pracują w mediach katolickich, zauważą to, czego teolog dostrzec nie potrafi, albo i nie chce. Media nie wykraczają jednak poza pewien obszar zainteresowania czysto publicystycznego. Koncentrują się bardziej, siłą rzeczy, na społecznym wymiarze Kościoła. Takie podejście nie może jednak wystarczyć, szczególnie tym, którzy myślą o sobie, jako o ludziach Kościoła.
Dlaczego więc ludzie tracą wiarę i w konsekwencji odchodzą z Kościoła, albo z niego nie odchodzą, tylko go niszczą, będąc nieraz na szczytach hierarchii?
Warto przypomnieć to, co Katechizm Kościoła Katolickiego mówi o przyczynach niewiary. "Źródła takich postaw mogą być bardzo zróżnicowane: bunt przeciw obecności zła w świecie, niewiedza lub obojętność religijna, troski doczesne i bogactwa, zły przykład wierzących, prądy umysłowe wrogie religii, a wreszcie skłonność człowieka grzesznego do ukrywania się ze strachu przed Bogiem i do ucieczki przed Jego wezwaniem" (n. 29)
A zatem, faktycznie, mamy tam:
- Zły przykład wierzących - Duchownych i świeckich, pewnie ostatnio bardziej na tapecie są duchowni. Nie ma wątpliwości, że to bardzo poważna sprawa, która dla wielu jest powodem odejścia - szczególnie ostatnio.
- Niewiedza religijna - Tu rzeczywiście można by mówić o katechezie. Czy jej 30-letnią obecność w szkole możemy nazwać sukcesem?
Są jednak jeszcze inne, także ważne przyczyny, o których wspomina Katechizm, np. troski doczesne i bogactwa, czy prądy umysłowe wrogie religii.
Nie jestem w stanie rozstrzygnąć, która z tych przyczyn jest najważniejsza. Pewnie w życiu poszczególnych ludzi, świeckich i duchownych, coś ma większe lub mniejsze znaczenie. Zależy to od indywidualnej wrażliwości. Nie zawsze jest jednak tak, że wszystkiemu winny jest Kościół w sensie instytucji. Porzucenie go, czy wręcz samego Pana Boga, może być po prostu decyzją człowieka, który tak, a nie inaczej widzi swoją życiową drogę.
Obserwujemy przecież proces sekularyzacji spowodowany duchem konsumpcjonizmu oraz lewicową rewolucją, której celem jest m.in. zmiana definicji podstawowych pojęć, a także, co jest do tego potrzebne, wyrugowanie Kościoła i chrześcijaństwa w ogóle z przestrzeni publicznej. Do tych działań używa się również rzeczywistej słabości strukturalnej Kościoła i panoszącego się w nim grzechu, który w formie nadużyć seksualnych przybrał formę dla samego Kościoła chyba najbardziej bolesną i zawstydzającą.
Powtórzę jednak, że nie można kryzysu w Kościele tłumaczyć tylko nieudolnością hierarchii, katechezy, przestarzałymi strukturami i grzechem. Toczą się także procesy duchowe w skali globalnej, które pewnie miałyby miejsce także przy znaczenie słabszym poziomie klerykalnych uwikłań. Pokusiłbym się nawet o stwierdzenie, że to właśnie te procesy duchowe stoją u zarania wszelkich innych problemów, które przybierają z czasem rozmiary wręcz strukturalne.
Sekularyzacja, konsumpcjonizm, relatywizacja wartości, skrajny subiektywizm, lenistwo duchowe, brak kontaktu ze słowem Bożym, zaniedbywanie liturgii, nikła formacja - te procesy dotykają zarówno duchownych jak i świeckich, prowadząc ich nawet do niewiary, a zatem składają się także na to, co moglibyśmy nazwać kryzysem w Kościele - wielkim kryzysem.