Matka M. Hiacynta była filarem i siłą klasztoru. Dbała, by nikt nie odszedł od furty bez pomocy. Troszczyła się nawet o ptaki w ogrodzie. Kiedy już nie mogła opuszczać celi, jeden ze skrzydlatych przyjaciół codziennie przylatywał do jej okna.
Matka M. Hiacynta Płatek przeżyła w klasztorze Sióstr Klarysek od Wieczystej Adoracji w Słupsku 59 lat. Stała na jego czele z przerwami przez lat 15, przez 19 była mistrzynią nowicjatu.
- Jeżeli chcielibyśmy opisać życie matki Hiacynty i całej tej wspólnoty, której przez tyle lat przewodziła, jeśli chcielibyśmy dowiedzieć się, co było istotą jej życia, to odpowiadają temu słowa Apostoła: „nikt z nas nie żyje dla siebie”. To definicja życia prawdziwego człowieka - mówił bp Edward Dajczak w kościele św. Ottona, w którym zmarła klaryska trwała na adoracji Najświętszego Sakramentu przez blisko sześć dekad.
- Osoba konsekrowana nie tylko czyni Chrystusa sensem swojego życia, ale stara się sobą odtworzyć Jezusowe życie, które jest życiem nie dla siebie. Siostra, która spędza przez całe życie niezliczoną ilość godzin w bezruchu przed Najświętszym Sakramentem ma szansę zanurzyć się łaską Chrystusa w Jego życiu. Ma szansę uczynić z tego życia drogę stawania się coraz mniej dla siebie. Ta zdolność płynie z Niego - zauważał hierarcha.
O tym, że matka M. Hiacynta żyła dla innych zaświadczają klaryski, którym przewodziła. Z czułością wspominają jej silną osobowość, ogromną wyobraźnię i zmysł organizacyjny.
- Była siłą i filarem wspólnoty. Całe nasze życie opierało się na jej doświadczeniu i mądrości życiowej - przyznaje z ciepłym uśmiechem s. M. Koleta.
W kościele św. Ottona żegnały matkę M. Hiacyntę siostry i najbliższa rodzina. Karolina Pawłowska /Foto GośćNawet wyniszczające organizm choroby nie były w stanie odciągnąć uwagi ksieni od troski o siostry i klasztor. - Mimo tak wielu dolegliwości była wzorem dla nas jeśli chodzi o pracę, poświęcenie, wierność. Nawet, gdy już nie miała siły, stawiała się do wspólnej pracy, schodziła do ogrodu. I nawet jeśli przez ostatnie trzy miesiące nie była fizycznie z nami, czułyśmy jej troskliwą obecność. Pytała o każdą siostrę, o wszystkich przychodzących do klasztoru. Bo każdy, kto zjawiał się przy furcie, mógł liczyć na zrozumienie i jej wielkie serce. Nikt nie odszedł bez pomocy. Troszczyła się o najmniejszego ptaszka w ogrodzie. Do ostatniej chwili przypominała nam, żebyśmy nie zapomniały nasypać ziarna. A kiedy już nie mogła wychodzić z celi, przylatywał do niej ptaszek na parapet. To drobiazgi, ale pokazują, jak wielkim człowiekiem była - dodaje mniszka.
Choć przestępując klasztorną furtę klaryski zostawiają za sobą sprawy tego świata, nie przestają się troszczyć o jego zbawienie. Matce M. Hiacyncie bardzo leżały na sercu sprawy ojczyzny. - Uczulała nas, żebyśmy nie zapominały w modlitwach o naszym kraju. Otaczała modlitewną opieką kapłanów, wypraszała powołania, przede wszystkim do naszego diecezjalnego seminarium i do naszego zgromadzenia - przyznaje s. Koleta.
Siostry wspominają też jej nabożeństwo do św. Barbary, patronki, którą otrzymała na chrzcie świętym. W ostatnich tygodniach matka M. Hiacynta bardzo cierpiała. Kiedy stan pogorszył się, trafiła do szpitala. Osłabione chorowaniem serce zatrzymało się 4 grudnia nad ranem. - Prosiła św. Barbarę o dobrą śmierć i św. Barbara ją zabrała. To dla nas też jasny znak - dodaje s. Koleta.
Razem z klaryskami i biskupem żegnali zmarłą matkę przełożoną jedynie członkowie najbliższej rodziny i kilku słupskich kapłanów, których ze względów bezpieczeństwa mógł pomieścić przyklasztorny kościół. Więcej osób, które znały i ceniły zmarłą zakonnicę mniszkę, towarzyszyło jej w ostatniej drodze do kwatery klarysek na Starym Cmentarzu. Po ceremonii pogrzebowej wszyscy modlili się o niebo dla niej podczas Mszy św. sprawowanej w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa.