Tak mówią z nadzieją mieszkańcy Lubiechowa, spoglądając na kościelną wieżę, z której zdemontowano trzy dzwony.
Do tej pory wzywały na niedzielną Mszę św., choć już coraz ciszej. Od pewnego czasu odzywał się tylko jeden z nich.
- Największy z nich wypadł ze swojego leża i dzwonienie mogło doprowadzić do nieszczęścia. Belki, na których wisiały dzwony pozostawiają wiele do życzenia, dlatego korzystaliśmy już tylko z jednego. Teraz dzwony będą milczeć, ale mamy nadzieję, że nie na długo – mówi Henryk Małaszniak, do którego obowiązków należy niedzielne przypominanie sąsiadom o Mszy św.
To drugie w historii miejscowego kościoła takie wydarzenie. Po raz pierwszy lubiechowskie dzwony zostały sprowadzone na ziemię na rozkaz pruskich władz podczas I wojny światowej. Podzieliły los innych dzwonów zdejmowanych z katolickich i ewangelickich kościołów: zostały przetopione na armaty. Te ze świątyni w Lubiechowie zostały wskrzeszone w 1927 r. Wówczas to staraniem mieszkańców, władz i właścicieli majątku powtórnie je odlano i przywrócono na wieżę. Całą tę historię można wyczytać z inskrypcji, którą nosi na sobie największy ze sprowadzonych dzisiaj na ziemię dzwonów.
Po niemal stu latach decyzja o ich zdemontowaniu podyktowana została względami bezpieczeństwa.
- Stan techniczny konstrukcji jest bardzo zły. Groził nawet katastrofą budowlaną. Największy dzwon mógł się zerwać i spaść do kruchty pod wieżą – wyjaśnia Zbigniew Kocur, inspektor nadzoru inwestorskiego, pod którego fachowym okiem przeprowadzono demontaż żeliwnych dzwonów.
Trzy dzwony wrócą do kościoła dopiero po remoncie wieży. Karolina Pawłowska /Foto GośćDla mieszkańców Lubiechowa to pierwszy, niewielki krok, do kompleksowego remontu świątyni.
- Kościół jest w złym stanie. Na pierwszy rzut oka widać, że hełm wieży wymaga pilnie prac renowacyjnych. Mieszkańcy postawili nawet przed kościołem konstrukcję zabezpieczającą przed mogącymi spadać z dachu fragmentami łuszczącej się cegły – dodaje inspektor.
Rozpoczęcie poważniejszych prac na razie pozostaje w sferze marzeń. Potrzebne na ten cel kwoty zdecydowanie przekraczają możliwości niewielkiej wspólnoty.
- Wieś nie jest duża, ale zależy nam na tym, żeby kościół służył i nam, i tym, którzy przyjdą po nas. Zawiązujemy komitet, który będzie zbierał środki wśród mieszkańców, szukamy sponsorów, zastanawiamy się nad sposobami na zgromadzenie pieniędzy. Mamy świadomość, że nie uda się przeprowadzić kompleksowego remontu od razu, ale wierzymy, że uda nam się etap po etapie przywrócić kościół do dawnego wyglądu – mówi Witold Ćmoch, jeden z mieszkańców zaangażowanych w ratowanie świątyni.
Operacja sprowadzenia dzwonów na ziemię wymagała precyzji. Karolina Pawłowska /Foto GośćZ ich obecności cieszy się ks. Dariusz Rataj, proboszcz parafii pw. św. Michała Archanioła w Karlinie, której filią jest Lubiechowo.
- Wystarczy wejść do kościoła, zajrzeć na wieżę, przyjrzeć się murom, żeby zobaczyć, jak pilnie ta świątynia wymaga pomocy. Na pewno inaczej sprawuje się Mszę św. w zadbanym, zachwycającym wnętrzu, ale równie pięknie przeżywa się ją, kiedy widzi się gorące serca ludzi, do których przyjeżdżamy. Cieszę się, że zebrała się bardzo operatywna grupa wiernych, którym bardzo zależy na ocaleniu tego kościoła. Na dzisiejsze prace otrzymaliśmy wsparcie finansowe z Urzędu Miasta i Gminy Karlino. Zawsze jest nadzieja, że kiedy są tak gorące i chętne serca, uda się zrealizować najtrudniejsze wyzwania – mówi duszpasterz. Jak zauważa lubiechowski kościół jest pod opieką wyjątkowego patrona.
- Święty Józef jest znany z tego, co potrafi pomóc w sprawach wydawałoby się nie do rozwiązania, zwłaszcza, jeśli w grę wchodzą finanse – dodaje z nadzieją tym większą, że na progu roku dedykowanego św. Józefowi.
Przyszły rok będzie też rokiem jubileuszowym św. Jakuba, a nasz kościół znajduje się na pomorskim odcinku Camino de Santiago. Przydałoby się i wstawiennictwo tego świętego, bo my liczymy na cud – przyznają mieszkańcy Lubiechowa.