W koszalińskiej katedrze bp Krzysztof Zadarko przewodniczył Mszy św. w kolejną rocznicę śmierci Janka Stawisińskiego, ofiary pacyfikacji kopalni "Wujek".
Wśród 9 ofiar wydarzeń z 16 grudnia 1981 roku był koszalinianin Janek Stawisiński. Nie zginął na miejscu. Zmarł 25 stycznia w jednym z katowickich szpitali w wyniku odniesionych ran. Miał 21 lat. Pochowany jest na cmentarzu komunalnym w Koszalinie.
Rozpoczynając homilię, bp Zadarko wyjaśnił, dlaczego wciąż trzeba świętować takie rocznice i przypominać wydarzenia sprzed niemal 40 lat.
- Powinny nas niepokoić wyniki badań opinii społecznej, według których zanika świadomość tego, czym był stan wojenny. Coraz bardziej widać, jak ten niezwykle bolesny dramat najnowszej historii Polski nie tylko, że staje się nieznany, ale przestaje rezonować w sercach i umysłach Polaków, zwłaszcza młodego pokolenia. Dlatego ciągle pod koniec stycznia gromadzimy się na modlitwie w rocznicę śmierci Janka Stawisińskiego - mówił biskup.
Koszalin, 24 stycznia. Msza św. w rocznicę śmierci Janka Stawisińskiego. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto GośćKaznodzieja przypomniał historię zamordowanego górnika.
- Urodził się w Sławnie, ale szybko jego rodzice przeprowadzili się do Koszalina, dlatego można mówić, że był koszalinianinem. Tutaj ukończył szkołę zawodową, rozpoczął technikum elektryczne, ale spotkany przypadkowo górnik zachęcił go do wyjazdu na Śląsk. Można tam było więcej zarobić. W odruchu serca, kierując się pragnieniem pomocy rodzinie, ponieważ ojciec był po wypadku niezdolny do pracy, wyjechał, mając zaledwie 19 lat. Dwa lata pracował jako górnik w Kopalni Węgla Kamiennego "Wujek" - mówił biskup.
Opisując okoliczności wydarzeń z grudnia 1981 roku, biskup powiedział: - Po wprowadzeniu stanu wojennego górnicy tej kopalni i innych stanęli solidarnie i powiedzieli: "Nie zgadzamy się". W kopalni "Wujek" naprzeciw nich stanęło ponad 1,5 tys. funkcjonariuszy Milicji Obywatelskiej i ponad 700 żołnierzy Ludowego Wojska Polskiego. Tuż przed strajkiem, jak opowiadał ks. Bolczyk, kapelan, górnicy przybiegli do niego i poprosili o Mszę św. A zatem 13 i 14 grudnia odprawiono Mszę św., a 15 grudnia odbywał się Różaniec. I właśnie ta modlitwa została przerwana wtargnięciem żołnierzy do kopalni.
Kreśląc sylwetkę Janka Stawisińskiego w kontekście tamtych wydarzeń, biskup podkreślił jego szlachetność.
- Na Śląsk wyjechał po to, aby pomóc rodzinie. Górnicy wspominali go jako bardzo solidarnego i dobrego współpracownika. Na początku grudnia dzwonił do mamy, powiadamiając ją, że coś się szykuje i on w tej sytuacji nie może pojechać do domu na święta, tylko musi zostać razem ze swoimi kolegami. Kiedy rozpoczął się strajk, a wtedy nie było go w kopalni, mimo zwolnienia lekarskiego - miał wysoką gorączkę - zostawił wszystko i pojechał tam - przypomniał biskup, zwracając też uwagę na postawę jego matki.
- Była zaniepokojona, kiedy usłyszała w Radiu Wolna Europa, że coś się dzieje na Śląsku, że są zabici. Poruszona matczyną intuicją, wybrała się tam z córką. Przyjechała, kiedy Janek był półmartwy. Udało się jej umieścić go w szpitalu, w którym zdawało się, że jest szansa na przeżycie rannego syna. Zatrudniła się jako salowa po to, aby przez cały dzień pracować, a wieczory i noce być przy nim. Tak dotrwała do 25 stycznia. A potem przez wszystkie lata, aż do swojej śmierci w 2011 roku, jeździła na wszystkie procesy - najpierw oskarżonych górników, a potem zbrodniarzy. Długie lata trzeba było czekać, żeby sprawa została wyjaśniona i sprawiedliwie nazwana. Zapadły wyroki. I tak nie doczekała wszystkich.
Biskup zwrócił uwagę na to, że wspominanie historycznych wydarzeń jest potrzebne także po to, aby czerpać z nich inspiracje na czasy współczesne.
- Dzisiejsza Ewangelia jest wyjątkowym momentem w życiu apostołów, którzy usłyszeli słowa: "Pójdźcie za mną!". Tych czterech uczniów zostało powołanych w miejscu pracy. Tam usłyszeli to wezwanie. Nie wiedząc, dokąd ich to zaprowadzi, jak skończy się ich życie, poszli wiedzeni niezwykłą intuicją serca, ale przede wszystkim otwartością na to, że na pierwszym miejscu jest Bóg. Ci górnicy, również w miejscu swojej pracy, widząc, co się dzieje, kierując się miłością do ojczyzny, usłyszeli głos w swoim sumieniu, mówiący im, dokąd mają pójść. Usłyszeli: "Pójdźcie za mną!". Chcemy im podziękować za to, że wiedząc, że to wszystko może kosztować ich najwyższą cenę, zdecydowali się dać świadectwo prawdzie - mówił biskup.
Pytając się o motywy ich działania, odpowiedział: - Nie był to opór dla oporu wobec komunistycznej władzy, ale solidarna akcja wobec przewodniczącego związku, o którym dowiedzieli się, że został aresztowany. Pierwszą ich intencją było świadectwo jedności z kimś, kto został niesprawiedliwie potraktowany. Nawet zdając sobie sprawę z tego, że mieli niewielkie szanse, to jednak do samego końca nie było w nich chęci zemsty, ani tym bardziej walki, tylko obrony słusznej racji. Bardzo pilnowali, żeby wyczerpać wszystkie znamiona nieposłuszeństwa obywatelskiego. To nie był bunt dla buntu, na zasadzie, bo mi się widzi, mi się wydaje. Zależało im, aby to nieposłuszeństwo obywatelskie było rzeczywiście usprawiedliwione. Wszelkie konieczne warunki starali się wypełnić uczciwie, rozważając je w sumieniu i na modlitwie razem ze swoim kapelanem.
Nawiązując do odczytanej Ewangelii o powołaniu apostołów, dokonując analogii do wydarzeń z 1981 roku i do czasów obecnych, biskup powiedział: - Kiedy słyszymy dziś Chrystusa mówiącego do swoich apostołów: "Pójdźcie za mną", odnieśmy te słowa do naszego życia. Każdy z nas jest ciągle powoływany przez Jezusa. Ciągle słyszymy: "Pójdź za mną, za głosem Boga, za Ewangelią". Każdy z nas, tak jak apostołowie ma coś do zostawienia; to wszystko, co kłóci się z naszym powołaniem do świętości, do bycia dzieckiem Bożym, człowiekiem. Oni poszli, słysząc Jezusa mówiącego: "Uczynię was rybakami ludzi". Jezus wtedy do górników też jakby mówił: "Uczynię was górnikami ludzkich sumień". Będziecie kopać w ludzkich sumieniach jak w kopalniach, dokopując się do złóż złota, srebra, czyli tego, co jest najczystsze i najświętsze.
Kontynuując, biskup podkreślił rolę świadectwa górników z "Wujka": - Trzeba nam takiego świadectwa, ponieważ my mamy swoje okoliczności, swoje trudności. Pandemia, która wdarła się w nasze życie, zmusza nas niejednokrotnie do bardzo poważnych wyborów. Ciągle czai się pokusa myślenia tylko o sobie; czai się pokusa, u jednych - lekceważenia niebezpieczeństwa, u innych - przesady. Wydaje się, że szukamy odpowiedzi na pytanie, z czym tak naprawdę mamy do czynienia, czym jest ta pandemia, co dzieje się w Polsce, w Europie, w moim miejscu pracy, w moim mieście. Przychodzimy na Eucharystię i otwieramy dusze na słowo Boże. To dzisiejsze słowo jest wezwaniem do solidarności, do zostawienia czasem swoich prywatnych spraw i otwarcia się na drugiego. Tak, jak oni, górnicy, czując, że to wszystko może się źle skończyć, my też musimy liczyć się z tym, kiedy wybieramy drugiego człowieka, że realne jest zarażenie się wirusem, ale ciągle jesteśmy wzywani: "Pójdź za mną!".
We Mszy św. uczestniczyła delegacja z Kopalni "Wujek" oraz z koszalińskiego oddziału Solidarności.
Koszalin, 24 stycznia. Msza św. w rocznicę śmierci Janka Stawisińskiego. Delegacja z kopalni "Wujek". ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość