Adrian Buchholz z Jamna podjął duchową adopcję dziecka poczętego trzykrotnie. 19-latek jest przekonany, że to dzieło warto propagować.
Kiedy Adrian Buchholz, harcerz z ZHR, usłyszał o dziele Duchowej Adopcji Dziecka Poczętego po raz pierwszy, od razu zdecydował się rozpocząć dziewięciomiesięczną walkę duchową o nienarodzone dziecko, a po roku namówił do tego także swoich rodziców. – Wcześniej nie wiedziałem, że coś takiego w ogóle istnieje. Usłyszałem o tym podczas pielgrzymki do sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Myśliborzu – mówi o spotkaniu z pewnym kapłanem napotkanym na pielgrzymkowym szlaku, zapalonym do tematu ochrony życia nienarodzonych. – Od razu, jeszcze w tamtej parafii, zdecydowałem się przyjąć duchową adopcję. Pomyślałem: dziesiątek Różańca dziennie w zamian za czyjeś życie? To dobre rozwiązanie.
Potem okazało się, że niekiedy i jedną dziesiątkę trudno odmówić, zwłaszcza pozostawioną na koniec dnia, ale Adrian szybko liczy: – Zmawia się ją w kilka minut, może trzy, cztery. To przecież trwa tyle, co zaparzenie herbaty na śniadanie. Choć pojawiają się kryzysy, wybór jest więc oczywisty – mówi przyboczny ZHR.
Mimo że idea pro-life wśród nastolatków nie jest popularna, tamtego roku razem z Adrianem duchową adopcję przyjęło blisko 20 harcerzy. Jednak w środowisku szkolnym proporcje zmieniają się diametralnie.
– Na hasło "życie nienarodzone" dość często czułem się wywoływany do tablicy – mówi Adrian o lekcjach WDŻwR-u, WOS-u czy historii. – Chociaż byłem w kontrze do większości klasy, czułem potrzebę, by zaprezentować swoje zdanie. Nawet jeśli umiem zrozumieć, że koledzy rozumieją swobodę w kwestii aborcji jako wolność wyboru, to jednak nie rozumiem, dlaczego mówią o tym w takiej formie – mówi Adrian o postawie agresji czy opowiadaniu się po stronie strajków opatrzonych logo pioruna. – Pokazuję im, że to nienarodzone dziecko powinno również mieć swoje prawa, tak jak każdy z nas je ma.
Jak przyznaje nastolatek, dawniej był bardziej zawzięty w rówieśniczych rozmowach na ten temat. – Teraz szukam odpowiednich momentów rozmowy, staram się rozpoznać, że faktycznie warto coś o tym powiedzieć, że przebiję się przez czyjś opór. Rozróżniać te sytuacje pomaga mi formacja harcerska. Wiem też, że w takich wymianach zdań potrzebnych jest jak najmniej emocji, a jak najwięcej argumentów. Mam jednak świadomość, że czasem moje słowa idą na marne.
Choć personalnie nikt Adriana za jego poglądy nie atakował, to jednak poczucie bycia tym innym na tle klasy nie jest mu obce. – Czasem to nawet jest poczucie osaczenia, dlatego tak ważne jest mieć wokół siebie wsparcie grupy, z którą dzieli się te same wartości. Dla mnie jest to harcerstwo. Być samemu jest ciężko, z drużyną za plecami jest łatwo – podsumowuje drużynowy.