Dalsza część uroczystości pogrzebowych śp. ks. Kazimierza Klawczyńskiego odbyła się na Górze Chełmskiej.
Tam też została wystawiona została trumna z jego ciałem. Wiele osób zachodziło do małego sanktuarium, by po raz ostatni pożegnać zmarłego kapelana przy Sanktuarium Przymierza.
Eucharystii sprawowanej na ołtarzu polowym przewodniczył ks. Zygmunt Czaja, który podobnie jak zmarły kapłan należy do Instytutu Diecezjalnych Księży Szensztackich. Obecny był również bp Paweł Cieślik, protektor Ruchu Szensztackiego w Polsce oraz kapłani, siostry zakonne i licznie zgromadzeni wierni.
Ks. Czaja na wstępie Eucharystii wyraził wdzięczność Bogu za to, co On uczynił przez ręce ks. Kazimierza. – Ks. Kazimierz był mistrzem, który najpierw rozpoznał Boga miłosiernego, łaskawego, nieskorego do gniewu i bardzo cierpliwego i w nim się zakochał, a potem cierpliwie tłumaczył, że warto być przyjacielem Boga, bo to się przekłada na przyjaźń z bliźnimi – powiedział. – Dlatego tak boli, że go już nie ma. Bo jak zaczyna nam brakować mistrzów, to któż będzie prowadził dalej, by wspierać, umacniać.
Po Eucharystii odśpiewano Nieszpory. Trumna z ciałem pozostała w sanktuarium do godz. 20. W środę 28 lipca o godz. 11 zostanie odprawiona Msza św. pogrzebowa w Lęborku w parafii Królowej Polski po czym odbędą się uroczystości na cmentarzu w Lęborku. Będzie im przewodniczył bp Edward Dajczak.
Ci którzy mieli kontakt z ks. Kazimierzem na co dzień są zgodni: był otwarty na drugiego, dostrzegał każdego z jego potrzebami i przeżyciami. – Miał duszę dziecka, pełną zachwytu i zadziwienia nad pięknem otaczającego świata, dostrzegał piękno natury i piękno w drugim człowieku – zauważa s. Eligia z Góry Chełmskiej.
Ks. Kazimierz był według niej kapłanem na miarę naszych czasów. – Cenił swoje powołanie powierzając je macierzyńskiej miłości Matki Trzykroć Przedziwnej w Przymierzu Miłości. Kapłaństwo traktował jako służbę, nigdy jako przywilej – stwierdza s. Eligia podkreślając fakt, że objawiając niekiedy ludzką słabość, ks. Kazimierz umiał przeprosić, jeśli kogoś czymś uraził. – Umiał się cieszyć z tymi, co przeżywali radość i płakać z tymi, którzy doświadczali bólu, choroby, utraty najbliższych. Najkrócej mówiąc, był człowiekiem i kapłanem. Te dwa powołania były w Nim nierozłącznie związane i jedno bez drugiego nie istniało.
Pani Grażyna, która często bywa w sanktuarium na Górze Chełmskiej, ceni empatię ks. Kazimierza i zainteresowanie drugim człowiekiem. – Codziennie przed Mszą św. witał się z każdym, pytał o zdrowie , pamiętał imiona swoich wiernych. Czuliśmy się tu jak jedna rodzina – wspomina. – W jego obecności czułam się bezpiecznie sprawując funkcję lektora, zawsze wiedziałam, że mogę na niego liczyć, z każdym problemem czy pytaniem zwrócić się do niego, wiedząc że on wytłumaczy, pomoże zrozumieć . To prawdziwe szczęście móc poznać takiego człowieka, dzięki któremu odnawia się wiara i zaufanie do księży i do Kościoła.
Państwo Beata i Leon, animatorzy diecezjalni Ruchu Szensztackiego, wspominają zmarłego jako kaznodzieję, którego słowa trafiały do serca i który miał zawsze czas dla drugiego człowieka.