Z obozu na greckiej wyspie przywiozła obraz i całą głowę ludzkich historii. Ale sporo też tam zostawiła: kawałek serca i wiele stereotypów.
Monika Czajka za Sławoborza razem z jedenastką młodych ludzi wzięła udział w wyjeździe zorganizowanym przez Caritas Polska i Wspólnotę Sant’Egidio. Przez dwa tygodnie pomagali 4,5 tys. mieszkańcom obozu Moria, uchodźcom z Syrii, Afganistanu, Iraku, z pogrążonych w kryzysie humanitarnym krajów Afryki Subsaharyjskiej.
Obozy beznadziei
Grecka wyspa stała się dla cudzoziemców pułapką i więzieniem – na przyznanie decyzji o azylu czekają tu nawet latami. – Wiedziałam właściwie czego się spodziewać. Przygotowywałam się wcześniej do wyjazdu, temat buzował mi w głowie od dawna. Ale i tak przeżyłam wstrząs. Nadal jest we mnie bardzo wiele emocji. Wstrząsające jest to, że ludzie żyją tak nawet po kilka lat. A z drugiej strony porusza, że mimo wszystko wciąż nie tracą nadziei, że próbują stworzyć namiastkę domu i normalności dla siebie i dla dzieci – opowiada Monika.
Zostawiła w obozie kawałek serca i sporo stereotypów. – Wypełniając kwestionariusz w rejestracji, pytałam o numer telefonu. Część nie rozumiała, w końcu ktoś zapytał: „chodzi ci o whatsappa?”. Pierwsza myśl: to oni korzystają z komunikatorów internetowych? Dopiero po chwili refleksja: przecież ci ludzie nie spadli z nieba, nie dotarli tutaj wehikułem czasu z odległej epoki. I my, i oni żyjemy w XXI wieku – śmieje się.
Przed wyjazdem w jej rozmowach często pojawiał się motyw strachu. – Boimy się, że przyjadą terroryści, tymczasem sytuacja jest odwrotna. To warunki panujące w obozie, frustracja, brak perspektyw, nadziei, wykształcenia dla dzieci sprawią, że wśród tych ludzi zaczną pojawiać się ekstremiści – zauważa Monika. Sprawią to lata bez opieki medycznej, edukacji, dostępu do wody, sanitariatów, środków higieny, pożywienia. Bezczynność, zawieszenie, oczekiwanie, brak wpływu na własny los, poczucie zapomnienia i porzucenia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się