W kościele, w którym narodziło się jego kapłaństwo, wierni dziękowali za życie i posługę przedwcześnie zmarłego zmartwychwstańca.
O. Piotr Bulczak od roku zmagał się z wycieńczającą organizm chorobą. Jednak jego nagła śmierć 3 sierpnia wciąż jest dla wspólnoty szokiem. Duchowny miał zaledwie 36 lat.
– Trudno uwierzyć, że tak młody, pełen energii człowiek może nagle umrzeć – przyznaje Tomasz Kuprowski, jeden z braci zewnętrznych wspomagających posługę złocienieckich ojców zmartwychwstańców. – Był taki pełen radości, ale też spokoju. Kiedy coś się działo, wprowadzał równowagę. Umiał też słuchać. Jestem ministrantem od blisko pół wieku, zawsze coś mogłem podpowiedzieć, doradzić, a on był bardzo na tę pomoc otwarty – wspomina ze smutkiem zmarłego kapłana, przy trumnie którego wspólnota zgromadziła się na dziękczynieniu.
– Na granicy wieczności, przy łamaniu chleba, spotykamy się także z o. Piotrem, nie tylko z jego ciałem, które złożono do trumny. Bogu powierzamy jego życie, które wciąż trwa. Z całą ufnością modlimy się o szczęśliwą wieczność dla o. Piotra, wdzięczni za wszystko, co uczynił w tej świątyni – mówił bp Edward Dajczak, przyznając, że po raz pierwszy żegna kapłana, na którego wkładał ręce, przyzywając Ducha Świętego w obrzędzie święceń.
Ojciec Piotr pochodził z Pomorza, urodził się w Gdańsku, ale to właśnie w złocienieckim kościele Wniebowzięcia NMP razem z pochodzącym z tej parafii kolega kursowym o. Tomaszem Rostkiem przyjął w 2012 r. święcenia prezbiteratu.
– Tu narodziło się jego kapłaństwo i tu się dopełniło. Dopełniło, nie zgasło – mówi o. Wiesław Hnatejko, do niedawna proboszcz złocienieckiej parafii.
Informacja o śmierci współbrata zaskoczyła go w drodze do nowych obowiązków.
– Ostatni rok był naznaczony cierpieniem. Ale nigdy to cierpienie nie było wytłumaczeniem do odejmowania sobie obowiązków. Do końca przygotowywał dzieci, z którym naprawdę świetnie sobie radził, do I Komunii Świętej; pracował z młodzieżą; w duszpasterstwie parafialnym do końca był aktywny. Jego kapłaństwo było radosne, autentyczne, proste. Choćby to, że nigdy nie spóźniał się do konfesjonału. Nie rozmawialiśmy o tym, bo i też nie lubił dużo mówić. Ale wiele razem milczeliśmy – wspomina. – Spotkaliśmy się w sobotę, po jego powrocie z urlopu, i nikomu z nas nie przyszło do głowy, że to pożegnanie. Choć osłabiony, był pełen entuzjazmu. Jak wielokrotnie w ostatni czasie powtarzał, że wszystko w rękach Boga.
Ojciec Krzysztof Janik, nowy proboszcz parafii, w której posługują księża zmartwychwstańcy, nie ma wątpliwości, że ta śmierć, choć zaskakująca i napełniająca bólem, przynosić będzie owoce.
– W niedzielę wprowadzał mnie w parafię, przedstawiał wiernym, choć był już bardzo słaby. Był tak dyspozycyjny, tak chciał pomóc, tak mu zależało. Umówiliśmy się na tyle spraw. We wtorek dowiedzieliśmy się, że zmarł. Po ludzku – nie udało się. Ale nie w bożej perspektywie. Pan Bóg działa także i przez tę śmierć, i jestem przekonany, że przyniesie owoce. Już teraz czuję obecność i pomoc o. Piotra. Jego odejście zjednoczyło nas – opłakujących swojego kapłana wiernych, i mnie, nowego proboszcza, który przeżywa śmierć współbrata. Przez te dni trwaliśmy wspólnie na modlitwie w kaplicy cmentarnej i w kościele parafialnym. Ta śmierć pozwoliła nam się poznać w wymiarze duchowym, ale także w doświadczeniu ludzkiego ciepła, życzliwości, bliskości – zauważa duchowny.
Współbracia w zgromadzeniu, kapłani z dekanatu, przyjaciele i złocienieccy parafianie pożegnali o. Piotra w poniedziałkowy wieczór, dziękując Bogu za jego życie i kapłaństwo. Dzisiaj ciało zmarłego kapłana spocznie na gdańskim cmentarzu, w kwaterze ojców zmartwychwstańców.