W tym roku pielgrzymowanie miało wyjątkowy charakter. Pandemia narzuciła swoje warunki, choć – jak niektórzy twierdzą – dobrze się stało.
Pielgrzymi rozpoczęli wędrówkę 1 sierpnia w Skrzatuszu. Ostatecznie na Jasną Górę 13 sierpnia doszło 180 osób. Przez całą pielgrzymkę przewinęło się ich 200 – niektórzy szli od początku przez kilka dni, inni dołączyli w trakcie. Opiekę duszpasterską sprawowało nad nimi 12 kapłanów oraz dwóch kleryków. W tzw. Złotej Grupie, którą co roku tworzą pielgrzymi duchowi, uczestniczyło ok. 500 osób.
Bardziej diecezjalnie
Na czym polegała wyjątkowość wymuszona przez pandemię? Uczestnicy – mogło ich być maksymalnie 200 – podzieleni zostali tylko na dwie grupy. Wszyscy nocowali w dużych salach, np. w szkołach, co powodowało pewne niedogodności: kolejki do łazienki, brak ciepłej wody czy trudności ze snem (chrapanie).
Brak noclegów u gospodarzy w domach to jednak nie tylko problem logistyczny. – Rzeczywiście, niektórzy pielgrzymi odczuwali niedosyt spotkania z gospodarzami na noclegach – mówi ks. Marcin Kościński, dyrektor pielgrzymki. Ten aspekt pielgrzymowania był bowiem zawsze dla wielu niezwykle istotny. Niektórzy latami gościli u tych samych ludzi. Zawiązywały się między nimi więzy, przyjaźnie, trwające także poza pielgrzymką. Tym razem do tych spotkań nie doszło.
Było jednak coś w zamian. – Wspólne noclegi okazały się bardzo jednoczące. Dzięki nim ludzie lepiej się poznali – uważa ks. Kościński.
Ksiądz Mateusz Chmielewski, który był przewodnikiem jednej z dwóch grup, zwraca uwagę na to, że wspólne nocowanie nadało pielgrzymce charakter bardziej diecezjalny. Dotychczasowe numery i barwy, kojarzące się od lat z daną miejscowością czy regionem, musiały bowiem ustąpić innemu podziałowi.
– Dzięki temu osoby, które znały się tylko z widzenia czy z postojów, mogły się poznać lepiej, idąc razem w jednej grupie. Była to wyjątkowa mieszanka niesamowitych ludzi z różnych stron diecezji. Świetnie to funkcjonowało. Stworzyła się wspólnota, która szła w bardzo dobrej atmosferze – przyznaje przewodnik grupy.
Na inny aspekt takiej formy pielgrzymowania zwraca uwagę Monika z Koszalina, która szła ze swoim mężem – oboje po raz pierwszy: – Wszyscy mieli takie same warunki, takie same niewygody. Byliśmy więc razem w tych trudach, ale i w radości, ponieważ łatwiej było nawiązać ze sobą kontakt.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się