- To jedna z fundamentalnych spraw, naszych osobistych, ale też narodowych. Niech nie zamykają nam się nigdy usta w zachęcie do abstynencji oraz w modlitwie za tych, którzy ulegli chorobie alkoholowej i tych, którzy są wokół nich - mówił hierarcha na Świętej Górze Polanowskiej
Msza św. we franciszkańskiej pustelni była kulminacyjnym wydarzeniem Regionalnej Pielgrzymki Trzeźwości. Od dwudziestu lat wydarzenie wpisało się w serca tych, którzy trzeźwieją, modlą się o trzeźwość i tych, którzy wspierają innych w drodze ku wolności od uzależnienia.
– Ja szczególnie modlę się za osoby, które jeszcze nie wyszły z uzależnienia i za ich rodziny. Na co dzień widzę, jak wiele zła robi alkohol – mówi Marta Burżacka, prezes polanowskiego Klubu Abstynenta, który organizuje pielgrzymkę. Sama nie jest osobą uzależnioną, ale pracuje z rodzinami dotkniętymi chorobą alkoholową. – Alkohol czyni olbrzymie spustoszenia w życiu ludzi. To nie jest problem tak zwanej patologii. Na mitingach spotykają się lekarze, prawnicy, informatycy, nauczyciele, o których nikt nie wiedział, że piją. Kobiety potrafią doskonale ukrywać swoje uzależnienie nawet przed najbliższymi. Ta choroba jest podstępna i skrada się małymi krokami – przyznaje. – Ale mamy też wspaniałe przykłady na to, jak można wyjść z największego upodlenia. Jest cały wachlarz pomocowy. To nie jest tak, że człowiek zostaje sam, jeśli chce się leczyć – dodaje, wskazując wiele przykładów i rozwiązań.
W tym roku jej uczestnicy z powodu niesprzyjającej aury nie przeszli w zorganizowanej grupie z polanowskiego kościoła na szczyt góry. Tylko niektórzy zdecydowali się przynajmniej część drogi pokonać na piechotę. Jak pan Mateusz, który zgłosił się do niesienia pielgrzymkowego krzyża i pani Magda, którzy razem od 9 miesięcy walczą o swoją trzeźwość. – Idziemy w tej intencji, ale dla mnie to też swojego rodzaju pokuta – mówi mężczyzna. Choruje od 10 lat. – Straciłem wszystko. Na szczęście po terapii udało mi się odzyskać córki. Za to też dzisiaj dziękuję Bogu – dodaje.
Z powodu złej pogody pątnicy pokonywali drogę na górę w indywidualnej wędrówce. Karolina Pawłowska /Foto GośćChoć jest jedną ze współorganizatorów wydarzenia, mówi o sobie krótko: Justyna, alkoholiczka. Po raz 20. pokonała trasę na Świętą Górę. – To ważne miejsce w moim życiu i w mojej trzeźwości – przyznaje, choć wkrótce minie 30 lat odkąd nie pije.
– Pierwszy raz przyszłam tu, bo ciągle jeszcze się bałam, chociaż już miałam za sobą 10 lat trzeźwienia. Przyszłam, żeby się wzmocnić. Chciałam, żeby Bóg uczestniczył w mojej terapii i moim rozwoju osobistym, bo z Nim jest dużo łatwiej. Dzisiaj przychodzę, żeby dziękować: za to, że jestem trzeźwa, że mam dzieci, że żyję, że mogą pomagać innym – mówi wzruszona.
Była jedną z pierwszych w gminie kobiet, które zdecydowały się przyznać do choroby i podjąć leczenie. - Z kobietami jest trudniej. Łatwiej im ukrywać, oszukiwać wszystkich dookoła. Ale i strach przed opinią społeczną jest chyba większy. Bo pijąca kobieta jest zdecydowanie bardziej piętnowana niż mężczyzna, chociaż chorujemy tak samo. Na szczęście świadomość się zmienia, więcej się o tym mówi, jest łatwiej się przyznać. Takie pielgrzymki także w tym pomagają – dodaje.
Eucharystii na szczycie Świętej Góry Polanowskiej przewodniczył bp Krzysztof Zadarko.
– Nie powinny nam się zamykać usta w sprawie trzeźwości. Nie powinniśmy nigdy przestać mówić, że To jedna z fundamentalnych spraw, naszych osobistych, ale też narodowych. Niech nie zamykają nam się nigdy usta w zachęcie do abstynencji oraz w modlitwie za tych, którzy ulegli chorobie alkoholowej i tych, którzy są wokół nich – przekonywał, nawiązując do pochodzącego jeszcze ze średniowiecza powiedzenia o ustach nie zamykających się, jak drzwi polanowskiego kościoła.
Za kard. Stefanem Wyszyńskim zwracał uwagę, że to, co zwykliśmy nazywać tradycją czy zwyczajem, bywa wadą narodową. – Ile razy powstrzymaliśmy się przed zwróceniem komuś uwagi: „nie pij”, “wystarczy”, tylko z obawy, że tak nie wypada? Ile razy w imię źle rozumianej etykiety, tradycji, zespołu zachowań, potrafiliśmy patrzeć przez palce na czyjś grzech? Ile razy w naszym życiu religijnym potrafiliśmy odstawić na drugi plan świętość sakramentu, bo ważniejsza jest tradycja? Ile razy potrafimy zaciągnąć kredyty, nie po to, żeby pokazać nasze przywiązanie do Boga, ale żeby pokazać się przed innymi? – pytał hierarcha. – To nie tradycja i zwyczaj czynią nas czystymi, świętymi, ważnymi, ale świadomość swoich słabości i dar wolności. Wolność od złych myśli, od nierządu, od pożądliwości, od chęci posiadania więcej, od chciwości.
Prosił, by modlić się nie tylko o swoją osobistą wolność, ale przyłączyć się do modlitwy Prymasa Tysiąclecia, by polski naród nie utracił moralnej sprawności.
– Dzisiaj nawet bardziej niż za komunistycznych czasów musimy bić na alarm. System komunistyczny robił wszystko, żeby rozpić naród, aby osłabić tkankę biologiczną narodu, a zarazem utracił moralną sprawność, żeby przestał słuchać Boga i Jego przykazań. W 1979 r. na jednego obywatela przypadało rocznie
– Skuteczna terapia nie zaczyna się i nie kończy tylko na diagnozie, tylko na wyleczeniu biologicznym. Tu nie chodzi o detoksykację, ale o odkrycie mechanizmów, które wpędzają człowieka w chorobę: wszystkie kompleksy i słabości, które są sprawcami naszego uzależnienia, obłudy i faryzeizmu. Diagnoza i terapia: słowo prawdy i Duch łagodności – mówił biskup.
Mówił również o tym w blisko godzinnym świadectwie Jerzy Protasiuk – trzeźwy alkoholik, który dzisiaj w profesjonalny sposób pomaga innym w uwolnieniu się z nałogów.
– Celem terapii nie jest abstynencja, chociaż tak się potocznie uważa. Alkohol to tylko sposób na spacyfikowanie naszych wewnętrznych trudności. Jeśli nawet przy dużej mobilizacji uda nam się zbudować abstynencję, to prędzej czy później wrócimy do picia jeśli nie nauczymy się w bezpieczny, twórczy, kreatywny sposób rozwiązywać tych problemów. Jeżeli nie nauczymy się wyrażać emocji, radzić sobie z komunikowaniem, nie nauczymy się widzieć w sobie wartościowego człowieka – przyznaje terapeuta.
Pielgrzymkę zakończył otwarty miting AA.