Nowy numer 38/2023 Archiwum

Dom, nie ośrodek

To miejsce zbudowane z pogmatwanych historii wychowanków, ofiarowywanego im serca i przekonania, że nikogo nie wolno skreślać. Od 30 lat w podczaplineckiej wsi trudna młodzież dostaje szansę, żeby zacząć od nowa.

Wychodzenie na prostą wiąże się ze zorganizowanym działaniem całego sztabu specjalistów: księży, wychowawców i nauczycieli, zespołu diagnostyczno-resocjalizacyjnego psychologów, terapeutów, pedagogów, dla których ośrodek to więcej niż praca. A dla wielu spośród trafiających tu wychowanków Trzciniec to dom. Pierwszy, jaki naprawdę mają.

Historia Domu Młodzieży im. św. ks. Jana Bosko zaczyna się jednak od tragedii. W swoim czaplineckim mieszkaniu Zofia Langowska, kurator sądowa, prowadziła spotkania dla młodzieży potrzebującej pomocy. Kiedy dla jednego z chłopców zabrakło miejsca, ten się powiesił. Poruszona kurator porwała się na szalony plan: wyremontuje zrujnowany pałac. – Zarwany strop, spróchniałe legary, załamujące się podłogi, przegniłe elementy więźby dachowej. W środku brak urządzeń sanitarnych, a nawet okien i drzwi. I żadnych dotacji – wspomina pani Zosia. – Była późna jesień, minus 18 stopni, żadnego ogrzewania, żadnej łazienki, tylko wykopana w parku latryna. Przyjechali urzędnicy, żeby skontrolować warunki. Ja z nimi pertraktowałam, a kilkunastu chłopców, z różańcami w ręku, chodziło wokół, prosząc Matkę Najświętszą, żeby nie zamknęli domu. To „Zdrowaś, Maryjo” będę słyszeć do końca życia – opowiada ze wzruszeniem o początkach salezjańskiego Trzcińca.

Złość, troska, duma

To salezjanie podjęli się poprowadzenia zainicjowanego przez nią dzieła. Pierwszym dyrektorem Domu Młodzieży im. św. Jana Bosko został kończący urzędowanie w Czaplinku charyzmatyczny kapłan ks. Kazimierz Lewandowski. – Pracował jako dyrektor, a dla chłopców był jak ojciec. I – jak ojciec synów – uczył ich jeździć samochodem. Jednego dnia przyjmował u siebie jakichś gości, a nagle krzyk: „A Rafał jeździ samochodem po Broczynie!”. Spokojnie poczekał, aż Rafał wrócił. Najpierw była złość: „Oddawaj kluczyki!”. Ale zaraz potem: „Nic ci nie jest?”. A nieco później usłyszałem: „A jednak nauczyłem gówniarza jeździć”. Najpierw złość, zaraz potem troska, a na koniec duma. Był naprawdę dumny ze swoich chłopaków – opowiada o zmarłym kapłanie Władysław Woś, który razem z żoną Ewą związany jest z ośrodkiem od samego początku. Oboje zostawili w Trzcińcu duży kawałek swoich serc. Podobnie jest z innymi pracownikami Domu Młodzieży.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wyraź swoją opinię

napisz do redakcji:

gosc@gosc.pl

podziel się

Zapisane na później

Pobieranie listy

Quantcast