Pielgrzymi z miasta nad Gwdą przypomnieli o cudzie, którego świadkami 400 lat temu byli pilanie.
Skrzatuski wikariusz, ks. Andrzej Delerdt, w swojej kronice dokumentującej cudowne wydarzenia związane z czczoną tutaj Pietą, zanotował nawet nazwiska dwóch z nich: Jędrzej Eranik i Wawrzyniec Moczarnik. Pilscy mieszczanie 14 listopada 1621 r. ujrzeli nad kościółkiem, w którym przechowywana była słynąca łaskami figura Matki Bolesnej trzymającej ciało Syna, wielką, gorejącą łunę.
Światła, które ukazały się zdumionym wędrowcom, były znakiem. Początkowo czczona gorliwie Matka Boża, później nieco zapomniana, upomniała się o należne Jej w sercach wiernych miejsce.
- Teraz my jesteśmy tym światłem dla świata, które ma przypominać o tym, co ważne - mówi Anna Bienias, jedna z ponad dwustu pilan, którzy chcąc przypomnieć o tym wydarzeniu przybyli do Skrzatusza. Dokładnie w 400 lat po zdarzeniu zanotowanym w XVIII-wiecznej kronice, przeszli w pielgrzymce pieszej z Piły.
- Po tamtym wydarzeniu figura wróciła na należne sobie miejsce w ołtarzu głównym. Wiemy, że ten cud sprzed czterech wieków przymnożył wiary, a ta otworzyła na nowo skarbiec łask, którymi słynie skrzatuska Pieta. Dzisiaj chyba jeszcze bardziej niż wtedy potrzeba nam znaków. Człowiek redukuje się do wymiaru materialnego, przeżywa kryzys życia duchowego. Tym bardziej trzeba nam nie tylko wierzyć w Boga, ale także żyć Bogiem w świecie i samemu stawać się znakiem - zauważa ks. Dariusz Presnal, proboszcz pilskiej parafii św. Jana Bosko, w której zrodził się pomył uczczenia rocznicy cudu pielgrzymką.
Jak podkreśla organizator wydarzenia i przewodnik dwustuosobowej grupy, w której znaleźli się wierni wszystkich pilskich parafii, to również nawiązanie do 400-letniej tradycji pielgrzymowania z Piły do Skrzatusza. Słynąca łaskami Pieta, choć znalazła swój dom w niewielkiej wsi, jest nierozerwalnie związana z mieszkańcami miasta nad Gwdą.
- Tradycja pielgrzymowania z Piły do Skrzatusza przetrwała setki lat, nie przerwał jej nawet stan wojenny. Ja pierwszy raz szedłem w niej 31 lat temu. Czujemy się w pewnym sensie zobowiązani do pielgrzymowania. Świadkami tamtego cudu 400 lat temu byli pilanie. Pilaninem był też garncarz, który uratował figurę przed chcącymi ją zniszczyć reformatorami. Matka Boża miała trafić do miasta, ale uproszony przez Katarzynę Kadujską, postanowił pozostawić ją w tutejszym kościele - opowiada pilski salezjanin.
Na pamiątkę łuny, która rozświetliła skrzatuski kościół, zapalili pochodnie i race. Karolina Pawłowska /Foto Gość- Ja chodzę w tych pielgrzymkach od dziecka. Tą trasą, którą dzisiaj szliśmy, chodziliśmy też w czasach komunizmu, kiedy na taką manifestację wiary zgody nie było. To było jeszcze ważniejsze. Nieśliśmy wtedy ze sobą na ramionach wielki krzyż. Ale teraz też jest taki czas, kiedy potrzeba świadectwa i modlitwy - dodaje pątniczka Bożena Kasica.
Wielu z pielgrzymów przyznaje, że wracają do skrzatuskiego sanktuarium z wdzięczności za otrzymane łaski. Te nieustannie poszerzają XVIII-wieczny katalog cudów spisany przez ks. Deledrta.
Zwieńczeniem trzygodzinnego wędrowania była Eucharystia w skrzatuskim sanktuarium, podczas której pielgrzymi zawierzyli siebie i swoje miasto Matce Bożej, czczonej dzisiaj w tytule Matki Miłości Zranionej i Naszej Nadziei. Na pamiątkę łuny, która rozświetliła skrzatuski kościół 400 lat temu, zapalili pochodnie i race.