Mieszkańcy wsi Łęgi do niedawna nie wiedzieli, jaki skarb kryje się w ich kościele. Teraz martwią się, jak go ocalić.
Odprawiając Mszę św. w kościele filialnym, ks. Rajmund Tessmer ze smutkiem spoglądał znad ołtarza na emporę. – Od dawna myślałem, żeby wyremontować te organy, ale zawsze było coś pilniejszego. Marzyło mi się, że usłyszę, jak grają. A wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to tak wyjątkowy instrument – przyznaje proboszcz parafii w Redle, do której należą Łęgi. Postępujące szkody, które poczyniły drewnojady, i brak tabliczki firmowej skutecznie uniemożliwiały rozpoznanie w organach z wiejskiego kościoła czegoś nietuzinkowego.
Unikat
Dopiero fachowe oko eksperta dopatrzyło się wartości historycznej instrumentu. – Kiedy prof. Bogdan Narloch je zobaczył, po prostu się nimi zachwycił. I zaczął dopingować do tego, by spróbować je uratować – opowiada ks. Tessmer. Specjalista rozpoznał w niewielkim pięciogłosowym instrumencie rękę jednego z najbardziej znanych i cenionych w XIX-wiecznej Europie organmistrzów. Organy dla oddanego do użytku wiernych w 1845 roku kościoła w Łęgach powstały w warsztacie wielopokoleniowej rodziny turyngijskich organmistrzów. Ich budowniczy Johann Friedrich należał do piątej generacji właścicieli rodzinnego warsztatu. Rozgłos firmie przyniosło zlecenie przebudowy słynnych organów kościoła miejskiego w Weimarze.
84 głosy instrumentu Schulzego rozbrzmiewały m.in. w kościele w Lubece, zachwycały dźwiękiem podczas nabożeństw w katedrze w Bremie. Znaczna część prac Schulzego uległa zniszczeniu podczas wojny, inne zostały gruntownie przekształcone. Największe obecnie to 32-głosowe organy z trzebiatowskiego kościoła Macierzyństwa NMP. Na terenie województwa zachodniopomorskiego przetrwało jeszcze kilka instrumentów zidentyfikowanych jako realizacje turyngijskiego warsztatu: w darłowskim kościele św. Gertrudy, Grzmiącej, Nowym Warpnie, Wolinie czy Sarbinowie. – No i nasze organy w Łęgach. Przetrwały nieprzebudowane niemal w nienaruszonym stanie. W swojej powojennej historii były poddawane niefachowym naprawom, ale nie zaszkodziły one historycznej konstrukcji – opowiada proboszcz. Nie było wątpliwości, że trzeba ratować mocno nadgryziony zębem czasu zabytek. To jednak dla liczącej 300 mieszkańców wsi karkołomne przedsięwzięcie.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się