Pani Katarzyna nie wahała się ani chwili, dając schronienie pięciu nieznanym sobie osobom. W kilka godzin sąsiedzi dostarczyli potrzebną lodówkę, pomoc zadeklarowała szkoła i lekarze.
W wielu parafiach i miejscowościach diecezji trwają zbiórki najpotrzebniejszych rzeczy dla przybywających do polski ukraińskich uchodźców. Organizowana jest pomoc finansowa i rzeczowa.
Jak w Świdwinie. W magazynie zlokalizowanym w Szkole Podstawowej nr 2, przez kilka godzin dziennie nikt nawet nie próbuje zamykać drzwi. Systematycznie zapełniają się kartony ze szczoteczkami do zębów, środkami czystości, pieluchami, jedzeniem.
Prowadzenie punktu zbiórki wzięli na siebie uczniowie: Młodzieżowa Rada Miasta, członkowie Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży, członkowie szkolnego wolontariatu działającego w liceum, a nawet uczniowie podstawówki.
- To jedyne, co możemy zrobić: ofiarować swój czas i energię - mówi Dominika Michalak, jedna z wolontariuszek. - Obok nas mieszkają Ukraińcy. Widzimy ich strach o bliskich, rozpacz, bezradność. To sprawia, że nie chcemy stać z boku - dodaje tegoroczna maturzystka.
Działania pomocowe dla przybywających do miasta uchodźców w Świdwinie koordynuje sztab ludzi. Zaangażowani są w niego samorządowcy, społecznicy, urzędnicy, duszpasterze świdwińskich Kościołów: rzymskokatolickiego i protestanckiego. Organizując pomoc wykorzystali doświadczenia zdobyte podczas kryzysu pandemicznego i wspólnych akcji, które w mieście nad Regą organizowane są ponad podziałami światopoglądowymi czy doktrynalnymi.
- Jest nam o tyle łatwiej, że podczas tamtych akcji, np. szycia maseczek, czy jeszcze wcześniejszych akcji sprzątania cmentarza żydowskiego, lepiej się poznaliśmy. Stworzyła się wspólnota. Kiedy potrzebuję natychmiast busa, wystarczy jeden telefon, żeby problem był rozwiązany - zauważa ks. Rafał Figiel, wikariusz parafii św. Michała Archanioła.
Działająca na Facebooku grupa rozwiązała już kilka palących problemów. - Ludzie piszą, czego potrzebują: lodówkę, żelazko, materace. Odzew jest taki, że w ciągu godziny, czy dwóch problem jest rozwiązany. Osób chcących się angażować w pomoc jest wiele i oby ich nie zabrakło - mówi Adam Ciućka z Kościoła Bożego, pastor zboru Chrystusa Dobrego Pasterza, zwracając uwagę, że uchodźcy będą potrzebowali naszej pomocy nie tylko przez tydzień czy dwa, ale przez najbliższe miesiące.
- Część z tych osób, zwłaszcza ze wschodu Ukrainy, po prostu nie ma dokąd wracać. Ich domy są zniszczone, stracili wszystko - podkreśla, dziękując wszystkim, którzy zgłosili gotowość przyjęcia pod swój dach ukraińskich uchodźców.
Jak Katarzyna Jasińska, która bez wahania otworzyła drzwi domu dla pięciu zupełnie nieznanych sobie osób. Przyjęła pod swój dach Irenę z dziesięcioletnią córką Anią, jej 19-letnią siostrę Katię, studentkę fizjoterapii, matkę i teściową. To rodzina pracownika firmy jej siostry.
- Mieszkanie stało puste, więc nie było się nad czym zastanawiać - mówi pani Kasia.
W lokalu, który oddała do dyspozycji gościom, brakowało jedynie lodówki. Ta jednak, dzięki sąsiadom ze Świdwina, znalazła się w ciągu godziny. Podobnie, jak odkurzacz, kupiony przez koleżankę. A nawet duża klatka dla chomika, który przyjechał razem z dziewczynką.
- Zaraz też był odzew ze szkoły, która zaprasza Anię na zajęcia. A nawet odezwał się ortopeda, bo jedna z kobiet wymaga pomocy lekarskiej - chwali swoich sąsiadów kobieta, przyznając, że zdali egzamin z bezinteresowności.
Kobiety, które zamieszkały u pani Katarzyny są spod Lwowa. Spędziły trzy dni na przejściu granicznym.
- Niewiele rozmawialiśmy, bo przyjechały wczoraj i jedyne o czym marzyły, to żeby się wykąpać i wyspać. Ale są bardzo wzruszone pomocą, którą tu otrzymały. Irenka mówiła, że niedawno ona pomagała ludziom ze wschodniej Ukrainy, teraz sama potrzebuje pomocy. To uświadomiło mi jeszcze bardziej, że nie wiemy, kiedy my możemy znaleźć się w sytuacji wymagającej pomocy innych - dodaje mieszkanka Świdwina.