Diecezjanie udostępniają uchodźcom swoje niezamieszkane domy, inni przyjmują ich pod własny dach.
Konrad Barczak razem z nieżyjącą już żoną od dekad służył rodzinom – w ramach Caritas, poradnictwa rodzinnego, samorządu. Za tę postawę państwo Barczakowie zostali odznaczeni papieskim medalem Benemerenti. Obecnie w obliczu wojny na Ukrainie pan Konrad nie wahał się ani chwili, by pomóc uchodźcom.
Od kilku dni mieszka z Natalią i Wiką – dwiema siostrami z Mikojałowa niedaleko Odessy oraz ich dziećmi – 9-letnią Janą i 7-letnim Artemem. Choć niemal się nie znają, a na przeszkodzie stoi bariera językowa (wspierają go więc dorośli synowie, którzy porozumiewają się z gośćmi w języku angielskim), zarówno pan Konrad, jak i Ukraińcy czują się jak w rodzinie. – Pan Konrad jest dla nas jak nasz tata – mówią siostry. Ich własny ojciec w ostatnich dniach przebył pół Ukrainy, by odnaleźć córki we Lwowie i bezpiecznie wsadzić je z dziećmi do pociągu do Polski. Polski tata zaś wyśmienicie gotuje, przytula, pokazuje zdjęcia swojej rodziny, spaceruje z gośćmi po okolicy i po plaży w Mielnie.
– Jana i Artem przypominają mi moje wnuki, są w tym samym wieku – rozczula się przyszywany dziadek i cieszy, że dom jak za dawnych czasów tętni życiem. – Jedenaste przykazanie głosi: nie bądź obojętny.
Siostry Natalia i Wika trafiły z dziećmi do Koszalina dzięki pomocy pracowników koszalińskiej Biedronki, w której pracował niegdyś mąż pani Natalii, obecnie konstruujący fortyfikacje i przygotowujący koktajle Mołotowa w ojczyźnie. W domu Barczaków zamieszkały dzięki pośrednictwu fundacji Zdążyć z Miłością.
– Naszym bliskim na Ukrainie, z którymi mamy cały czas kontakt, mówimy, że przynajmniej o to jedno nie muszą się martwić: czujemy się tu jak w rodzinie. I wiemy, że nasi są o nas spokojni – mówi pani Natalia, choć jak opowiada, wielodniowa podróż z Mikołajowa była pełna trudnych do opisania dramatów. Prosi też, by przychylnym okiem patrzeć na uchodźców, którym w obliczu wielkiej tragedii, zdarza się zachować nieodpowiednio wobec okazanego im przez Polaków serca. – To jest wojna, my uciekamy, zrobimy wszystko, by uratować siebie, a zwłaszcza dzieci. To jednak nie wynika ze złej woli, raczej z paniki, bo naprawdę doceniamy i jesteśmy wdzięczni Polakom za całą ich pomoc – podkreśla pani Natalia.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się