W sanktuarium szensztackim na pątników czekali bp Zbigniew Zieliński oraz Ta, do której wędrowali przez trzy dni.
Zwykle w pierwszym dniu maja ruszali z różnych stron diecezji, by po trzech dniach maszerowania spotkać się na Górze Chełmskiej. W tym roku majowa pielgrzymka miała tylko jeden promień - słupski. Pątnicy z miasta nad Słupią, od których wszystko zaczęło się w 1993 r. nie zawiedli i tym razem. Po przerwie spowodowanej epidemicznymi obostrzeniami ochoczo wrócili na szlak. A licząca na starcie w kościele mariackim trzydziestoosobowa grupa przez trzy dni rozrosła się dwukrotnie.
- Niemal na każdym postoju ktoś do nas dołączał. Nawet na ostatnich kilometrach - cieszy się ks. Wojciech Borkowski, który poprowadził pątników. Jak przyznaje, organizacja pielgrzymki na każdym kroku pobudzała wiarę.
- Tak wiele osób jest życzliwych, chce się zaangażować. Przykład? Kiedy na dwa tygodnie przed wymarszem okazało się, że remiza, która przyjmowała nas od wielu lat jest w remoncie, od razu znalazła się gotowa nas przyjąć sala w pobliskiej Niemicy. Kiedy tworzyła się trudność, od razu znajdowało się rozwiązanie - opowiada słupski duszpasterz.
Doświadczenie życzliwości, braterstwa i Bożej opieki to słowa klucze. Po to co roku pielgrzymi wracają na szlak.
- To modlitwa nogami. Czasami boli, niekiedy jest trudno. Ale jak się przyjmie komunię świętą, to jakby aniołowie nad ziemią nieśli. Często tego doświadczam - zapewnia brat Piotr. - Teraz śpimy w szkołach i świetlicach. Kiedyś było nas dużo więcej, z pięć razy. A każdy chciał przyjąć pielgrzyma w domu. Bo pielgrzym niesie błogosławieństwo - wspomina.
Długo zastanawia się, po raz który przywędrował na Górę Chełmską. - Na pierwszej nie byłem, ale potem to już nie opuściłem żadnej - zapewnia doświadczony pielgrzym.
Nie była w stanie zatrzymać go nawet pandemia. Kiedy ograniczenia epidemiczne zmusiły większość pątników promienistych do pielgrzymowania online, brat Piotr przemierzał kilometry między słupskimi kościołami. Przyjechał też do podkoszalińskiego Kłosu, żeby zaliczyć chociaż ostatni etap trasy „w realu”.
- Jak nie iść? Nie wypada! - tłumaczy i dodaje: - "Wychodzę" łaskę dla siebie i dla innych. Kiedyś na pielgrzymce modliłem się za kolegę z pracy, który strasznie mi dokuczał, zawsze mu coś nie pasowało. Za jakiś czas umarł. Proszę na pielgrzymce często za tych, którzy sami nie mogą, bo żyją w grzechu. Przecież póki są na ziemi, ciągle jest szansa, że się nawrócą - mówi.
- Warto zedrzeć skórę z nóg, jeśli to przyniesie owoce - uśmiecha się Ewa Mariak, chociaż stan jej stóp wcale nie jest do śmiechu. Na kilka ostatnich kilometrów musiała skorzystać z podwózki, ale po stromych schodach do sanktuarium dzielnie się wspinała. - Niosę poważne intencje. Przede wszystkim modlę się o ciążę dla szwagierki. Ale też proszę za ludzi uzależnionych i za to, co teraz dzieje na świecie - wyjaśnia pątniczka.
Najmłodszy pielgrzym przyjechał na Górę Chełmską… hulajnogą. Transport na ostatnie podejście zapewniły ramiona taty.
- To nasza rodzinna tradycja. Pięć lat temu wchodziliśmy tutaj jako nowożeńcy, a potem wracaliśmy każdego roku, kiedy było to możliwe. Teraz też, chociaż na ostatni etap, bo nie pozwoliły nam na więcej obowiązki zawodowe, ale bardzo chcieliśmy dołączyć - mówią Monika i Marek Podsiadłowie, rodzice czteroletniego Antosia. - Trzeba powierzyć się Bogu i droga jest prostsza, a dziecko grzeczniejsze - śmieją się, a poważnie dodają, że chcą przekazywać dziecku wartości, które są dla nich ważne.
O pielęgnowaniu tego, co najcenniejsze mówił pielgrzymom bp Zbigniew Zieliński, który czekał na nich na szczycie góry.
- Stając w to maryjne święto u stóp Pani Trzykroć Przedziwnej, jeszcze bardziej prośmy, byśmy mieli szeroko otwarte serca na Jej miłość. A doświadczając tej miłości, byśmy potrafili się nią dzielić z innymi. Wracając do naszych domów, szkół, zakładów pracy tam tą miłość nieśli - prosił, witając pątników.
Zwieńczeniem trzydniowego wysiłku była Eucharystia sprawowana na ołtarzu polowym przy szensztackim sanktuarium.