Wiele wspomnień, wzruszeń i słów wdzięczności padło podczas świętowania 10. urodzin Domu Miłosierdzia Bożego. Niemal każdy, kto przekracza jego progi, przyznaje, że to był krok, który zmienił jego życie.
Dekadę temu był to jedynie opuszczony i niszczejący budynek w centrum miasta. Kupił go młody duszpasterz z grupą osób gotowych stworzyć tu coś wyjątkowego. W całkowitym zaufaniu Bożej Opatrzności, bez zabezpieczenia finansowego, porwali się na kapitalny remont pięciokondygnacyjnego, zrujnowanego obiektu.
– Ten jubileusz jest świadectwem o Bogu, który bardzo chciał, żeby to miejsce powstało. Na własne oczy nieraz widziałem Boże działanie, które pokonywało wszelkie ludzkie myślenie. Bóg objawił się tutaj jako żywy i prawdziwy, na wyciagnięcie ręki. Dobry Ojciec, który wszystkim się zajmuje – mówi ks. Radosław Siwiński, który stoi na czele Stowarzyszenia Dom Miłosierdzia. Pierwszym mieszkańcem tego domu jest Jezus. Dla Niego stworzyli jeszcze na wielkim placu budowy pierwszą, malutką kaplicę. To przy Nim, podczas całodobowej adoracji, rodzą się w sercach kolejne pomysły i dzięki Niemu realizują kolejne zamierzenia.
– Jeśli On będzie pierwszym mieszkańcem, nie tylko w wymiarze obecności w kaplicy, ale przede wszystkim w sercach mieszkańców, wolontariuszy i przyjaciół, to Dom Miłosierdzia będzie miał przed sobą kolejne dziesiątki lat – nie ma wątpliwości bp Edward Dajczak. Dom to również zasługa tysięcy ludzi: wrzucanych do puszek drobnych sum, wpłacanych na konto tysięcy, podarowanych materiałów budowlanych, a także ofiarowywanych w tej intencji cierpienia i modlitwy. Jubileuszowe świętowanie to także podziękowanie wszystkim za wszystko.
Bóg mnie zaskoczył
Dom Miłosierdzia to nie tylko pięciokondygnacyjny budynek w centrum miasta, ale i trzy mniejsze domy na wsiach, pustelnia, cieszące się popularnością u koszalinian kawiarnia i piekarnia czy... nowa wspólnota zakonna. – Moja wiara była tradycyjna. Nie znałam Boga żywego. Tutaj Bóg objawił mi swoją wolę: najpierw wolontariat, potem życie zakonne. Nigdy wcześniej nie miałam takich myśli w głowie. Bóg mnie zaskoczył. Ale realizując Jego plan, jestem szczęśliwa – przyznaje s. Judyta, jedna z sióstr Miłosiernego Pana. Razem z Domem Miłosierdzia świętuje też brat Józef, który przed 5 laty wszedł w jego progi. Wcześniej, w Katowicach, dużo myślał o pomocy ludziom ulicy, rozważał też życie zakonne.
– Szukałem raz w internecie informacji o takim domu miłosierdzia, który albertyni mieli zbudować we Lwowie. Nie znalazłem go, za to trafiłem na Dom Miłosierdzia w Koszalinie. Kiedy przeczytałem, co tu się dokonuje, pomyślałem, że Bóg mnie właśnie tu wzywa. Zostawiłem pracę, przyjechałem z myślą, że zostanę tu na rok – śmieje się brat Miłosiernego Pana. – Dotykam tu Jezusa na dwa sposoby. Pierwszy to Eucharystia. Drugi to praktyczna odpowiedź na Ewangelię, w której Jezus mówi: „Byłem głodny, a daliście mi jeść; byłem nagi, a przyodzialiście Mnie”. Miałem takie sytuacje, w których posługując ubogim, naprawdę widziałem w nich Jezusa – opowiada.
Tu jest światło
Niemal każdy, kto przekracza progi Domu, przyznaje, że był to krok, który zmienił jego życie. Monika Kulik od początku towarzyszy temu niezwykłemu dziełu. 10 lat temu przyjechała do Koszalina z drugiego końca Polski z myślą o rocznym wolontariacie. – Wolontariusz to ktoś, kto bezinteresownie robi coś dla innych. Ja dostałam w zamian milion razy więcej, niż sama dałam. W domu na Roli poznałam mojego męża, 9 miesięcy temu urodził się nasz syn, nie biorę leków na depresję, z którymi żyłam przez 14 lat. Tu braliśmy ślub, tu został ochrzczony nasz syn. Tu spędzamy święta, tu przychodzimy dzielić się naszymi radościami i smutkami. To jest nasz dom rodzinny – mówi.
Wtóruje jej mąż, Jacek, który zawdzięcza Domowi Miłosierdzia nie tylko rodzinę, ale i swój powrót do życia i do Boga. – Znalazłem tu światło – przyznaje, zostawiając za sobą walkę z uzależnieniem i brakiem sensu życia. Na podobnej drodze jest Sebastian, jeden z mieszkańców, który dziękował za wszystko, co zmieniło się w jego życiu po przekroczeniu progów tego miejsca. Jak podkreślał bp Edward Dajczak, dom musi być zbudowany na dobrym fundamencie. – Wszystkie te słowa, które tu dzisiaj padły, jasno mówią, jak to możliwe, żeby z opuszczonego budynku powstał dom, a z niego zrodziły się kolejne dzieła. Żeby mury stały się domem, nie wystarczy mówić o ścianach, oknach, ogrzewaniu czy prądzie. Prawdziwy dom to ten, gdzie człowiek czuje się u siebie, a jego fundamentem jest miłość – zauważa.