Zamek Drakuli, zapomniany ołtarz polskich uchodźców, dobro otrzymywane od przygodnych ludzi spotkanych na liczącej 1815 kilometrów drodze. Tak najkrócej opowiadają o rowerowej wyprawie do Rumunii jej uczestnicy.
Ale 11 dni spędzonych na rowerowym siodełku to także ciągnące się podjazdy i dające mnóstwo frajdy zjazdy, drobne kontuzje i niedająca się opowiedzieć satysfakcja, że udało się tego dokonać.
Ksiądz Mariusz Ambroziewicz, obecnie proboszcz parafii w Szczeglinie, od lat niestrudzenie przemierza świat na dwóch kółkach i przekonuje, że nie ma takiego miejsca, do którego nie da się dojechać rowerem. W ubiegłym roku obostrzenia pandemiczne skłoniły ich do pozostania w kraju i podążenia na śladami wyniesionego na ołtarze Prymasa Tysiąclecia. W tym roku obrali kierunek na Bukareszt. W 11 dni pokonali
– Sprawnie i bezpiecznie – podsumowuje krótko duszpasterz.
Więcej szczegliński proboszcz opowiada o tym, co stanowi o wymiarze duchowym wyprawy. Bo kręcenie kilometrów to więcej niż turystyka. Każdy dzień zaczyna się Mszą św. sprawowaną w gościnnych parafiach lub w plenerze i powierzeniem się Bożej opiece.
Jednym z wyjątków od tej reguły był dzień, gdy dotarli w okolice zamku Bran. Zamek kojarzony jest najczęściej z Drakulą.
Jednym z odwiedzonych miejsc był ołtarz zbudowany przez polskich uchodźców wojennych. Archiwum wyprawy- Ale już mało kto wie, że niedaleko zamku jest ołtarz postawiony przez polskich uchodźców wojennych w 1940 r. W czasie ostatniej zmiany kontyngentu NATO ołtarz został odnowiony, błogosławił go ksiądz pochodzący z naszej diecezji . Nie znałem wcześniej tego miejsca - opowiada Maciej Szperling. Jest zawodowym żołnierzem, więc Msza św. w tym miejscu miała dla niego wymiar szczególny.
Więcej o wyprawie rowerowej w wydaniu papierowym "Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego" na najbliższą niedzielę.