Chrześcijanie są takimi samymi obywatelami, jak wszyscy inni. Czy zatem potrzebują szczególnej ochrony? Jeśli tak, to jakiej i przez kogo?
W Koszalinie kilka dni temu odbyła się konferencja prasowa polityków jednej z partii, którzy organizują poparcie dla projektu ustawy "W obronie wolności chrześcijan", mającej być inicjatywą obywatelską.
Chodzi o zaostrzenie czy też doprecyzowanie pewnych przepisów karnych dotyczących wolności religijnej, np. wobec osób zakłócających sprawowanie kultu.
Czy chrześcijanie w Polsce potrzebują dzisiaj obrony? Jeśli tak, to znaczy, że ktoś ich atakuje. Czy chrześcijanie, a konkretnie katolicy, są dzisiaj w Polsce atakowani? Bywa, że są. Warto więc zapytać, z jakiego powodu.
Jeden z powodów wynika po prostu z natury Kościoła, który głosi prawdy niewygodne. Wobec tych prawd zawsze będzie istniał sprzeciw, który niejednokrotnie przyjmuje formę złośliwych ataków. Biada Kościołowi, który nie jest atakowany z powodu prawdy, którą głosi.
Inny z powodów wynika z czegoś zupełnie odwrotnego. Tzn. Kościół bywa atakowany dlatego, że prawdy nie głosi albo konkretniej - zewnętrznymi przejawami swojego funkcjonowania w społeczeństwie głoszonym przez siebie prawdom przeczy. To również wywołuje sprzeciw w postaci ataków.
W jednym i w drugim przypadku ewentualne sprzeciwy, ataki nie powinny przekraczać granic cywilizowanego dyskursu. Bywa, że przekraczają.
Dlatego w proponowanym projekcie jego autorzy proponują m.in. wykreślenie z art. 195 Kk słowa "złośliwie", określającego tam przeszkadzanie w obrzędach religijnych. Po zmianie penalizowane byłoby po prostu przeszkadzanie.
Z jednej strony to, że np. koszaliński sąd nie dopatrzył się niczego niewłaściwego, tzn. "złośliwego", w wydarzeniach z 25 października 2020 r., kiedy grupa demonstrujących w ramach tzw. czarnych protestów weszła do katedry, przerywając modlitwę, jest nie tylko kuriozalne, ale także społecznie szkodliwe i niebezpieczne. Tamte wydarzenia bowiem przeczyły wszystkiemu, co można by nazwać cywilizowaną debatą publiczną.
Z drugiej strony - czy proponowane zmiany w przepisach cokolwiek zmienią w postrzeganiu takich wydarzeń przez sądy? Może jedynie przyczynią się do postrzegania Kościoła jako oblężonej przepisami twierdzy albo organizacji, której chcą sprzyjać ta czy inna partia polityczna?
Może w ogóle państwo nie jest po to, żeby bronić chrześcijan, tylko po to, żeby zapewnić swoim obywatelom podstawowe swobody, m.in. do wyznawania swojej wiary? Ktoś, kto jest np. katolikiem, nie może być z tego powodu dyskryminowany, obrażany, marginalizowany. Nie wolno wyszydzać czy demolować obrzędów, które dla obywateli katolików są ważne. Czy obecne polskie przepisy tego nie gwarantują? Dyskusję na ten temat zostawiam prawnikom.
Chcę natomiast zwrócić uwagę na inną stronę medalu. Nie możemy zapomnieć, że prawda Ewangelii przede wszystkim broni się sama, choć często za bardzo wysoką cenę. Cena ta jest jednak częścią tej obrony i nie da się jej nie zapłacić. Wyobraźmy sobie przepisy "w obronie wolności chrześcijan" w przypadku drogi krzyżowej Jezusa. Był on tam lżony, wyszydzany, stosowana była wobec niego przemoc słowna i fizyczna. Kto miał go obronić?
Nie przekreślając prawa do podstawowych swobód obywatelskich, które należą się także katolikom, nie możemy zapomnieć, że żadne prawo nie zagwarantuje nam uniknięcia krzyża, tzn. także cierpienia niesprawiedliwego.
Myślę też, choć to truizm, że obroną dziś niezwykle potrzebną jest nasze świadectwo. Chodzi o świadectwo pokorne, mądre, a czasami nawet sprytne, niebojące się dobrodziejstw tego świata. Doskonale pokazała to tegoroczna piesza pielgrzymka na Jasną Górę. Relacje z każdego dnia, które ukazywały się na TikToku, zrobiły prawdziwie dobrą robotę dla Kościoła. Były świetną obroną tego, co dla nas, katolików, ważne, o czym świadczyły komentarze ludzi deklarujących się jako niewierzący.