Z miejsca, które miało być miastem bez Boga, od 25 lat płynie nieprzerwana modlitwa o pokój i pojednanie.
Militarną przeszłość miasta można wyczytać z pustych oczodołów kilku jeszcze niezagospodarowanych koszarowców, ruin oficerskiego kasyna, czołgu przy głównej ulicy. Najpierw była tu baza wojsk Wehrmachtu, w czasie II wojny światowej zamieniona na obóz jeniecki, przez który przeszło ok. 50 tys. żołnierzy różnej narodowości. Potem, gdy powstała tu baza Armii Czerwonej, miasto na dziesięciolecia zniknęło z map. – Gdyby przed laty ktoś powiedział żołnierzom, że po nich przyjdzie klasztor karmelitanek, że tu zamiast uczenia zabijania będzie budowanie pokoju i miłości, powiedzieliby, że to mrzonki. Stało się coś, co wydawało się niewyobrażalne. To wyraźny znak dla świata – zauważał bp Edward Dajczak podczas Mszy św. dziękczynnej za 25 lat obecności karmelitanek w Bornem Sulinowie.
Ze znieczuleniem
Mniszki pojawiły się tu rok po wyjściu wojsk radzieckich. Czekał na nie zdewastowany koszarowiec i ciągnący się latami remont. – Wioząc tutaj siostry, zachwyciłam się krajobrazem. Ogarnęła mnie mgiełka Bożej obecności, poczułam niesamowity pokój. Więc kiedy na miejscu zobaczyłam ten dom w nie najlepszym stanie, byłam na „środkach znieczuleniowych” – przyznaje ze śmiechem s. M. Elżbieta od Trójcy Świętej, jedna z sióstr grupy fundacyjnej, która przyjechała z macierzystego klasztoru w Gdyni-Orłowie. – Pan Bóg dołożył sosny, które zachwycają mnie do dzisiaj, takie piękne i wytrwałe. Rozejrzałam się po otaczających nas ruinach i pomyślałam: jak krucha jest ludzka potęga, wobec cichego piękna danego przez Stwórcę. Dyskretna opowieść o Jego potędze, w odróżnieniu od krzyku człowieka o zwycięstwie, z jego bombami i wstrzałami, które na długie lata wypłoszyły stąd ptaki. Widziałam tu więcej nadziei niż wojennej przeszłości – dodaje ówczesna wikaria. Po trzech latach prac budowlanych 14 sierpnia 1997 r. siostry weszły do prowizorycznego chóru, odśpiewały nieszpory i dziękczynne Te Deum i od następnego dnia rozpoczęły regularne życie zakonne. Choć ciągle jeszcze w huku betoniarek i z drzwiami zamykanymi na skobel, kiedy szły w las szukać ciszy potrzebnej dla modlitwy. Drobne niedogodności nie były w stanie podciąć skrzydeł entuzjazmowi mniszek – pionierek. – Jak się jedzie do Bornego, to wiadomo, że będzie poligon. Trzeba będzie się trochę wysilić. Na przykład na zaścielone łóżko nakładać folię, która chroniła przed wilgocią i wszechobecnymi pyłami – śmieje się s. Elżbieta. – Przekonanie, że Pan Bóg chce nas na tej wyjałowionej duchowo ziemi było silniejsze niż niedogodności. Chodziłyśmy z różańcem i ogarniałyśmy ją modlitwą. Polecałyśmy Bogu wszystkich, którzy w tej ziemi zostali i którzy na niej żyją – dodaje mniszka.
Pojednanie
Karmelowi w Bornem Sulinowie patronuje Maryja Matka Pojednania. – W jednym z pierwszych pomieszczeń powstała kaplica. Zawiesiłyśmy w niej krzyż otrzymany od przyjaciela z Niemiec, ks. Martina, i przywiezioną z Gdyni reprodukcję ikony Matki Boskiej Włodzimierskiej. Niemiecki krzyż i ruska ikona w polskim Karmelu przemówiły razem: „pojednanie” – wspomina s. Teresa Bernadetta od Jezusa i Maryi. Tytulacja klasztoru niesie mniszkom zadanie. – Tak odczytałyśmy naszą rolę w scenariuszu napisanym przez Pana Boga. To posłanie bardzo wyraźnie odciska się w naszych sercach. Mamy świadomość ciągłej potrzeby wołania o pojednanie. Przez naszą posługę, ukrytą, niewidzialną, dla wielu nic nieznaczącą, możemy dotknąć także takich spraw jak pokój, pojednanie – dodaje, posługując się obrazem drzewa, które także potrzebuje korzeni, które pod ziemią, niewidoczne dla świata, pełnią swoją rolę.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się