– Niektórzy pytają, dlaczego one są usteckie. Odpowiadam, że skoro usteckie mogą być krówki, to dlaczego nie różańce? – mówi z uśmiechem Arkadiusz, którego można spotkać w nadmorskim kurorcie.
Ta batalia wciąż trwa. Nie jest to prosta historia jak z niskobudżetowego filmu, na którego finiszu wszystko wraca do poprzedniego stanu. Tutaj niektórych zniszczeń być może nie da się już odbudować, jednak to, co zrodziło się w sercu Arkadiusza z usteckiej promenady, można podsumować jednym słowem – nadzieja. – Wiem, że nie chcę pić – mówi nasz bohater.
Amputacja
Zaczęło się od jednego palca prawej nogi. Potem były kolejne. W końcu lekarze musieli amputować także całą lewą nogę. Powód? Alkoholizm i cukrzyca. – Wtedy w szpitalu doszło do mnie, że albo pójdę w inną stronę, albo zginę – mówi Arkadiusz, przyznając, że utrata nogi stała się ratunkiem, zatrzymała go.
Niepełnosprawność jest dla niego dzisiaj realnym problemem: – Obcinają ci nogę, wszystko się wali, lądujesz na wózku, musisz się dostosować. Pewnych rzeczy już nie zrobisz – tłumaczy. Jednak gdyby sprawy tak się nie potoczyły... – Już bym nie żył – mówi z pewnością w głosie.
Jezus i...
Po wyjściu ze szpitala Arkadiusz poszedł do kościoła. Sam nie wie, dlaczego. Tam usiadł przed obrazem Jezusa Miłosiernego. Tak jest do dzisiaj. To jego ulubione miejsce. W parafii spotyka nie tylko Pana Boga, ale także życzliwych ludzi.
– Byłem załamany. Podali mi rękę. Ksiądz Jacek chciał mnie czymś zająć, więc zaproponował, żebym zrobił 100 różańców. Zrobiłem 500, a do dzisiaj to już 2,5 tys. – opowiada Arkadiusz, dla którego plecenie różańców stało się, przynajmniej na razie, życiową misją i sposobem na walkę z demonami przeszłości.
– Teraz robię jeden w 10 minut. Na początku zrobienie trzech zajmowało mi cały dzień – wspomina.
Kiedy tylko może, pojawia się na promenadzie, instaluje tablicę z napisem: „Usteckie różańce” i godzinami... czeka.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się