Darłowianie wyszli na ulicę, by prosić Boga o pomyślność dla miasta i opiekę nad jego mieszkańcami. Tak jak wówczas, gdy wielka fala spustoszyła nadbałtycki gród.
Nad tym, czy było to tsunami, naukowcy dyskutują do dzisiaj. Bez wątpienia jednak była to najpoważniejsza powódź w historii królewskiego miasta Darłowa, o której pamięć trwa nieustannie od ponad pół tysiąca lat. Kataklizm z 1497 r. nazwano „Niedźwiedziem morskim” od przerażającego huku nadciągającej wielkiej fali.
Zgodnie z przekazem proboszcz i burmistrz ślubowali wówczas, że każdego roku po nabożeństwie ku czci Boga, Najświętszej Maryi i wszystkich świętych będą przechodzić z procesją wokół miasta. Tradycję tę przywrócił trzy dekady temu franciszkanin o. Janusz Jędryszek, ówczesny proboszcz parafii Mariackiej.
Zgodnie z obietnicą rady miejskiej sprzed pół tysiąca lat, współcześni włodarze miasta ufundowali woskową świecę, zaś zamiast jałmużny dla biednych, przygotowano pamiątki dla uczestników - woreczki zawierające słodki upominek i muszelki.
- Te muszle, znajdowane podczas prac budowlanych w mieście, są dowodem na to, że tsunami naprawdę nawiedziło Darłowo - mówi Daniel Frącz z biura burmistrza miasta.
W tym roku procesja wyruszyła po uroczystych nieszporach odprawionych w kościele Mariackim w centrum miasta.
- Idziemy, żeby wypełnić tamte śluby, ale jednocześnie prosimy Boga o ocalenie od współczesnych powodzi: alkoholizmu, demoralizacji, obojętności - mówi ks. Bogusław Fortuński, proboszcz parafii św. Gertrudy.
Dedykowany świętej mistyczce kościół stoi na wzniesieniu, na którym mieszkańcy Darłowa mieli schronienie przed wdzierającym się w głąb lądu morskim żywiołem. Tu też odbyła się kończąca przemarsz Msza św., której przewodniczył bp Zbigniew Zieliński. Tegoroczna procesja połączona została ze świętem Podwyższenia Krzyża Świętego.
- Śmierć, która dokonała się na krzyżu to nie tylko cierpienie i nienawiść, ale też miłość, która przez ten krzyż przemówiła. Takie wydarzenia, jak to sprzed 525 lat uzmysławiają, czym może być potop spowodowany złem i grzechem. O ile nieszczęścia świata stworzonego nie zależą od nas, dramaty obyczajowe to wynik naszej niewierności. To dużo większe tsunami, gdy funduje je sobie sam człowiek - podkreślał hierarcha.