W Koszalinie pożegnano Wacława Kubickiego, wybitnego muzyka i wychowawcę kilku pokoleń organistów służących w diecezji, w Polsce i na całym świecie.
Członkowie rodziny, przyjaciele i wychowankowie dziękowali za dar jego życia w koszalińskiej katedrze. W tym kościele W. Kubicki pełnił organistowską służbę przez prawie 30 lat. Pożegnalnej Mszy św. przewodniczył ks. Jarosław Kwiecień, rektor Wyższego Seminarium Duchownego. W kazaniu zmarłego wspominał ks. Eugeniusz Kaczor.
- Tyle razy towarzyszył ważnym dla diecezji wydarzeniom, bardzo skromnie siedząc za stołem organowym i pokornie wykonując to, co umiał najlepiej. Zostawił po sobie wiele pokoleń wykształconych muzyków liturgicznych - przypominał i prosił przyjaciela: - Wacku, graj i śpiewaj Panu.
Muzyka była jego pasją. Jako 14-letni syn stolarza z podkieleckiego Tumlina wymyślił, że będzie organistą i postawił na swoim. Choć o organach i nutach nie miał zielonego pojęcia, wyruszył na drugi koniec Polski, do Przemyśla, do tamtejszej salezjańskiej szkoły organistowskiej. Ta otworzyła mu drzwi do studiów w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Gdańsku, w klasie organów prof. Leona Batora oraz w klasie śpiewu solowego.
Działalność koncertową rozpoczął jeszcze jako student, występując na różnych wydarzeniach muzycznych oraz jako solista koncertów symfonicznych. - Był wirtuozem. Grał na wszystkich najważniejszych festiwalach w Polsce i za granicą. A jako organista liturgiczny miał na wysokim poziomie opanowaną sztukę harmonizowania, improwizacji harmonicznej. Profesorowi Andrzejowi Cwojdzińskiemu, który w tych ławkach często zasiadał, zdarzało się po prostu klaskać, gdy słyszał kunszt Wacka - wspominał prof. Bogdan Narloch, szef Międzynarodowego Festiwalu Organowego, którego W. Kubicki był współorganizatorem.
Jego przyjaciel nie lubił patosu, znacznie bardziej cenił sobie dobry humor. - Miał też wielką namiętność: grę w totolotka. Śmiałem się, że z tego, co zostawił w kolekturach, można by wyremontować stadion Gwardii. Nigdy nie wygrał znacznej sumy. Ale wygrał coś ważniejszego. W naszych sercach pozostanie wielkim autorytetem, wspaniałym człowiekiem, ciepłym, pomocnym, przyjacielem. Dla wielu pozostanie nauczycielem, u którego się nie wagarowało - mówi prof. Narloch.
Pan Wacław kochał katedralne organy i swoich uczniów. Wykształcił ich niezliczone rzesze w szkole muzycznej, na kursach i w diecezjalnym studium organistowskim.
W imieniu pedagogów, uczniów i absolwentów Zespołu Szkół Muzycznych w Koszalinie zmarłego kolegę żegnała Anna Załucka, dyrektor placówki. - Przekazywał uczniom nie tylko wiedzę, ale także pasję i miłość do muzyki. Nie stresował nigdy represyjnymi metodami wychowawczymi. Z wieloma absolwentami wciąż utrzymywał kontakt, wspierał, pomagał. Dzielił się ze światem tym, co potrafił, najlepiej jak potrafił - wspominała.
Uczył też przyszłych księży. - Gdyśmy przybyli jako klerycy do Koszalina w 1982 r., pośród rozmaitych zajęć formacyjnych mieliśmy też zajęcia muzyczne, które prowadził pan Wacław. Powiedział nam wtedy: "Panowie, macie chwalić Boga i pomagać się ludziom modlić. I macie to robić porządnie. Pan Bóg rozdziela talenty nierówno, ale praca i wierność służbie mogą pomóc w tym, żebyście nie rozpędzili parafii". Staramy się jak możemy to wypełniać, jak testament - mówi ks. Henryk Romanik, proboszcz parafii katedralnej.
W imieniu bp. Edwarda Dajczaka, który nie mógł być obecny na uroczystości pogrzebowej, za dziesięciolecia służby dziękował zmarłemu ks. Marcin Wiśniowski. - Dziękuję za twoje serce i wkład w wykształcenie rzeszy organistów. A osobiście i w imieniu muzyków, których wykształciłeś, dziękuję, że zaszczepiłeś w nas miłość do instrumentu. Głęboko wierzę, że dziś też siedzisz za kontuarem, ale w królestwie niebieskim i grasz na chwałę Bogu tak, jak to robiłeś w tej katedrze - mówił dyrektor wznawiającego działalność studium organistowskiego.