Spacer po plaży, gorąca czekolada w kawiarni, kilka godzin spędzonych z przyjaciółmi. Jeden dzień w miesiącu ofiarowany tym, których niepełnosprawność zamyka w domu.
Stojące pod kościołem mamy łatwo rozpoznać. Zbijają się w grupę, śmieją, rozmawiają. Ale i nerwowo przestępują z nogi na nogę, coraz niecierpliwiej spoglądają na zegarki. Bus się spóźnia. Gdy tracą z pola widzenia dzieci, nauczone wypatrywania czyhających wszędzie zagrożeń, rodzicielskie serca biją trochę szybciej. Choć ich dzieci już dawno dziećmi nie są.
– Pamiętam, jak mi serce drżało rok temu przy pierwszym wyjeździe. Mieli być o 15, jest
Adam na każde wyjście musi być ogolony. I żeby nie wiadomo co, mama musi upiec słodkie bułki. – Wczoraj wieczorem byłam dość zajęta, ale za nic nie odpuścił: mąkę z szafki wyciągał, kazał piec drożdżówki, żeby dla wszystkich na wyprawę było. Tak bardzo się cieszy, kiedy ma możliwość wyjść, chociaż na trochę. Te wyprawy przeżywa ogromnie – opowiada z uśmiechem jedna z czekających na przyjazd busa kobiet.
Oprócz 34-letniego syna ma pod opieką swoją mamę z postępującym alzheimerem. Możliwości wyrwania się z domu są mocno ograniczone.
– A dla Adama to najlepsza terapia: spacery, wyjście z czterech ścian, oglądanie świata – opowiada. Słów, którymi mogłaby dziękować już dawno jej zabrakło. Bo jak podziękować za podarowane serce?
Właściwie to nie bardzo wiedzą, skąd wziął się pomysł na organizowanie wypraw. Jako Rycerze Kolumba mieli po prostu przekonanie, że dysponują czasem, potencjałem i możliwościami. Gromadzący się w parafii Najświętszego Serca Jezusowego mężczyźni wpadli na pomysł, że mogą ofiarować jedno sobotnie przedpołudnie w miesiącu tym, których niepełnosprawność i schematy zamykają w domach.
Każda wyprawa zmienia: uczestników, czekających na powrót rodziców i samych organizatorów. – Ja cały czas się uczę. O nich i od nich. W moim otoczeniu nie było osób niepełnosprawnych. Uświadomiłem sobie, że stając wobec niepełnosprawności najpierw reagujemy lękiem, wstydem, sam nie wiem czym, irracjonalną obawą? Moje postrzeganie braku sprawności na pewno się zmieniło od czasu, kiedy mogę spędzać czas z tymi fantastycznymi ludźmi – wyznaje Grzegorz Mikołajczyk, szef rycerzy z Najświętszego Serca Jezusowego.
Elementem obowiązkowym każdej wyprawy są ciastko, herbatka albo lody. Najlepiej w kawiarni. Tu z pomocą rycerzom przychodzą okoliczni restauratorzy: Dolina Charlotty, Hotel Lubicz, Ośrodek Kormoran. Swoja życzliwością fundują znacznie więcej niż filiżankę gorącej czekolady czy kawałek szarlotki. Dla uczestników wyprawa to też znacznie więcej niż sobotnie przedpołudnie spędzone na świeżym powietrzu. Zarówno dla tych, którym wędruje się trudniej, jak i tych w pełni sprawnych, którzy bronią się jak mogą przed wielkimi słowami i podziękowaniami.
Nie ukrywają, że w ich głowach odkąd co miesiąc pakują się do busa, runęło kilka barier i stereotypów.
– Kiedy my idziemy do lasu, po prostu spacerujemy. Przeskakujemy nad kałużą, bez zastanowienia omijamy nierówności. Przy kłopotach z koordynacją i innych deficytach, zwykła leśna droga staje survivalowym torem przeszkód. Nie przewrócić się – to wyczyn – mówi Grzegorz.
- Kiedy człowiek to sobie uświadomi, to dociera do niego, że on sam ma za co dziękować. Każde takie wyjście to dla nas szkoła radości z życia. Oni nas tego. Oni nie narzekają. Za to cieszą się wszystkim, co dostają. A wtedy zastanawiam się, kto tu więcej od kogo dostaje? – mówi Wiktor.
Więcej o wyprawach organizowanych przez Rycerzy Kolumba i ich uczestnikach w numerze 48 wydania papierowego "Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego" na najbliższą niedzielę.