Do końca lutego można oglądać w KBP dorobek pisarski ks. Lecha Bończy-Bystrzyckiego
Pomorskie dzieje Kościoła XIX i XX wieku opisał w 41 książkach ks. prof. Lech Bończa-Bystrzycki. Woluminy zebrane w gablotach stworzyły wystawę w Koszalińskiej Bibliotece Publicznej. Wernisaż ekspozycji zatytułowanej "Mój Kościół, moja ojczyzna - dziejopisarstwo ks. prof. Lecha Bończy-Bystrzyckiego" odbył się 7 lutego w holu biblioteki. Inicjatorem wystawy, którą będzie można oglądać do końca lutego, jest Katolickie Stowarzyszenie Civitas Christiana.
- Wystawa jest podsumowaniem dorobku naukowego księdza Bończy-Bystrzyckiego, a jest to osoba, która najlepiej zna problematykę historii XIX i XX wieku Kościoła na naszym terenie, zarówno katolickiego, jak i ewangelickiego - mówi Leszek Laskowski, kustosz KBP oraz przewodniczący zarządu miejskiego Civitas Christiana w Koszalinie. Jak dodaje, ks. Bończa-Bystrzycki najlepiej poznał zasoby archiwalne dotyczące Pomorza Zachodniego. - Bez jego publikacji trudno byłoby zrozumieć problematykę wyznaniową tych terenów.
Kustosz podkreśla olbrzymi dorobek profesora jako znawcy dziejów gospodarczych i historyka sztuki. - Można powiedzieć, że jego publikacje to zaledwie wierzchołek wiedzy, bo przecież w samych przypisach archiwalnych tkwi jeszcze więcej informacji, które nie zostały podjęte w formie opisowej - mówi Leszek Laskowski. Mimo że czytelnik otrzymuje wiedzę podaną językiem naukowym, są to według niego ciekawe propozycje nie tylko dla specjalistów. - Język ten jest komunikatywny, bardzo konkretny. To język historyka gospodarczego, mamy tam datę za datą, decyzję za decyzją władz kościelnych. Ta wiedza będzie żyć w przyszłości, a kolejni publicyści będą do niej nawiązywać - podsumował kustosz.
Książki autorstwa ks. Bończy-Bystrzyckiego zajęły miejsce w kilku gablotach w holu biblioteki. Katarzyna Matejek /Foto GośćObecny na wernisażu ks. Bończa-Bystrzycki podzielił się z zebranymi ciekawostkami pracy historyka. - W związku z moimi badaniami odkryłem dwie rzeczy ściśle związane z Koszalinem - mówił m.in. o zabytkowym dzwonie ufundowanym dla nieistniejącej już kaplicy przy ul. Podgórnej i przeniesionym do katedry, skąd trafił w 1945 roku do Hamburga jako łup wojenny skradziony przez Niemców do przetopienia na cele wojskowe. Ponieważ jednak się zachował, za sprawą protestanckich diakonis trafił na dzwonnicę przy klasztorze w Minden w Niemczech. - Po ten dzwon nikt się nie pofatygował, a powinien się on znaleźć w koszalińskiej katedrze - stwierdził historyk.
Podobną drogę do Minden przebyły dzieła sztuki dawnych mieszkańców Koszalina, przesiedlonych z zakończeniem wojny do Niemiec. Do dziś w izbie poświęconej tym dziełom można znaleźć obrazy, rzeźby oraz inne przedmioty, które dawniej zdobiły koszalińskie domy. - To jest dla mnie ciekawe, że poszukując materiałów archiwalnych, odnalazłem te miejsca - stwierdził autor z nadzieją, że te artefakty wrócą kiedyś do Koszalina.