O przesiąkaniu zapachem nowej owczarni, zaskoczeniach, które przyniósł pierwszy rok w diecezji, odwadze i rozwadze potrzebnych do budowania przyszłości w przededniu ingresu mówi bp Zbigniew Zieliński, nowy biskup diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.
Karolina Pawłowska: Papież Franciszek powtarza często, że pasterz musi znać zapach swoich owiec. W podobny sposób witał Księdza Biskupa w kwietniu ubiegłego roku bp Edward Dajczak. Czy bp Zbigniew już wie, jak pachnie jego owczarnia?
Bp Zbigniew Zieliński: Byłaby to zarozumiałość, gdybym powiedział, że już poznałem diecezję. Chodzi przecież nie tylko o doświadczenie i wrażenie, ale też o zaprzyjaźnienie się. Jestem wdzięczny Panu Bogu, że tak ułożył scenariusz mojego przyjścia do diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, iż mogłem przez ten rok u boku biskupa Edwarda łagodnie wchodzić w urzędowanie, poznawać diecezję i jej mieszkańców.
Czy bardzo różnią się te dwa porty Kościoła: gdański i koszalińsko-kołobrzeski?
Bardzo różniły się w pierwszych dniach: nowe miejsca, nowi ludzie. Pierwsze niedotlenienie. Nigdy nie byłem w ringu, ale myślę, że tak może się czuć bokser po mocnym ciosie. (śmiech) Drugie wrażenie przychodzi razem z wynikającymi z posługi biskupa obowiązkami. Okazuje się, że diecezja się nie różni, bo zadania są takie same: głoszenie Ewangelii, bycie szafarzem sakramentów, podejmowanie wyzwań związanych z administrowaniem. Archidiecezja gdańska, w której spędziłem całe dotychczasowe życie – z niedużym wyjątkiem mniejszości kaszubskiej i gdańszczan, jak rodzina, z której się wywodzę – również tworzona była przez przybyszów. Może z tą różnicą, że tutaj los przybyszów był nieco trudniejszy. Tam szybciej udało się rozwinąć skrzydła, zakorzenić w tradycji. Tu częściej słyszę od ludzi, że ich rodziny są przybyszami, częściej też w ten sposób w różnych aspektach opisuje się tutejszą rzeczywistość. Tam niemal się do tego nie wraca. To również jest wyzwanie duszpasterskie, zadanie do odrobienia, żebyśmy się tu zakorzenili, poczuli u siebie. Te pierwsze miesiące bardzo mi w tym pomogły.
To było bardzo szybkie dziesięć miesięcy. Zdążył Ksiądz Biskup dotrzeć chyba do wszystkich dekanatów, spotkać się z wieloma diecezjanami. Było coś zaskakującego? Oczywiście poza kilometrami, które trzeba przejechać z jednego końca diecezji na drugi.
Rzuca się w oczy duża liczba parafii, w których jest jedynie proboszcz, w dodatku często mający pod duszpasterską opieką kilka kościołów filialnych. Jestem pełen podziwu, z jaką gorliwością i wysiłkiem księża podejmują te zadania. Druga rzecz to bardzo dobrze zorganizowana diecezja. Świetnie funkcjonują kuria, seminarium, jest duże zaplecze edukacyjno-formacyjne. Jestem pełen uznania, co w młodej, bo przecież zaledwie 50-letniej diecezji, udało się wypracować kolejnym rządcom i ich współpracownikom. Jestem też szczerze ujęty prostą, szczerą gościnnością ludzi, którzy nawet sami nie uznają tego za cnotę, ale coś zupełnie naturalnego. Dlatego zaczynam czuć, jakbym był tu od zawsze.
Jest Ksiądz Biskup również socjologiem, więc nie mogę nie zapytać o opublikowane niedawno badania ks. dr. Remigiusza Szauera dotyczące wiary i praktyk religijnych mieszkańców diecezji. Nie przestraszył się Ksiądz Biskup raczej nie napawających optymizmem wyników?
Badania nie są po to, żeby przestraszyć czy zdemotywować, ale żeby opisać środowisko, w którym pracujemy. Podkreślam jednak, że socjologii nie można dogmatyzować. Ponad danymi i obserwacjami jest jeszcze Opatrzność Boża. Ważne, żeby realnie zdać sobie sprawę z danych, ale i pamiętać choćby o królu Dawidzie, który policzywszy wojsko dla poprawy samopoczucia, ostatecznie przegrał, co stanowiło miarę jego braku zaufania do Boga. O ile jeszcze niedawno zarzucano, że Kościół, a zwłaszcza biskupi, ignorują badania socjologiczne, o tyle mam wrażenie, że teraz robimy z nich kijek do bicia nas samych. Jeżeli podejmujemy badania w diecezji, w której − w zaokrągleniu − 20 proc. badanych to praktykujący katolicy, to opinie tych, którzy chodzą do kościoła, liczą się w najmniejszym stopniu. O Kościele mówią ci, których w Kościele nie ma. To tak, jakby na ulicy, na której mieszkam, było pięć domów. Ich mieszkańcy najwyżej mnie tolerują lub wprost nienawidzą. I jeśli zapytałbym wszystkich sąsiadów, co o mnie myślą, musiałbym dojść do wniosku, że powinienem się wyprowadzić, a dom zburzyć. Warto również spojrzeć szerzej: w jakiej kondycji my wszyscy jesteśmy, na ile jesteśmy mocni i bogaci duchowo. Pandemia pokazała, że nie jest z nami najlepiej.
Jesteśmy w tej dobrej sytuacji, że właśnie dopiero co zapytaliśmy: „Diecezjo, co myślisz o sobie?”.
Wśród spraw, które podziwiam w diecezji, jest również synod. Została wykonana ogromna praca: to nie tylko spotkania grup synodalnych, ale również rekolekcje. Nieraz spotykałem się z ludźmi, którzy domagali się w radykalny sposób zmiany Dekalogu, mając zarazem problem z wymienieniem Dziesięciu Przykazań. U tych, którzy chcą zmieniać Kościół, praca formacyjna jest niezbędna. Tu ktoś, kto chciał dyskutować o Kościele, pogłębiał swoją wiedzę i formował się, by ta rozmowa była lepsza. Kościół powiedział wiele o sobie, również gorzkich słów. Nie po to jednak, by wylewać gorycz, ale tworzyć projekty na przyszłość, z głęboką świadomością tego, co jest możliwe do zrealizowania. Pełne realizmu, troski i miłości plany.
To na Księdza Biskupa spada obowiązek wprowadzania postanowień synodalnych w życie. Rozmawiamy kilka dni po oficjalnym ogłoszeniu decyzji papieża Franciszka o ustanowieniu Księdza Biskupa biskupem diecezjalnym, więc trudno pytać o konkretne decyzje, ale…
Biskup Edward skierował mnie do komisji synodalnej zajmującej się formacją stałą księży, więc pierwszy krok ku przyszłości miałem okazję zrobić podczas prac synodalnych. Tu powstały konkretne projekty. Budowanie przyszłości zacząłem od poznawania teraźniejszości i widzę, że jest wiele wypracowanych działań. Nie jestem rewolucjonistą, ale zwolennikiem ewolucji. Przyszłość to podjęcie działań już zapoczątkowanych i nowych, wynikających z potrzeb.
Pobrzmiewają tu echa gdańskiego motta, z którym Ksiądz Biskup przyjechał: „Bez zuchwałości, ale i bez lęku”. Biskup odważny i rozważny.
Przynajmniej będę się starał. (śmiech) Nie unikam deklaracji, ale mam świadomość, że ważniejsze od nich są fakty. Tak, gdańska zasada „Nec temere, nec timide” jest bardzo bliska mojej osobowości i rzeczywiście ją cenię. Zwłaszcza od duchownych oczekuje się powściągliwości, która − naśladując Jezusa − trzciny nadłamanej nie złamie do końca. Z drugiej strony trudno pozbyć się wrażenia, że świat spycha nas do zakrystii, choć wmawia nam się, że jest inaczej. Ci, którzy są nieprzychylni Kościołowi, mówią, że jesteśmy wszędzie, choć w innych publikacjach deklarują, że Kościół jest słaby i nie ma go nigdzie. Ważne jest więc także wyzbycie się lęku, który paraliżuje. Istotna jest siła wiary. Ona daje nadzieję. Każdy, kto żyje wiarą, wie, o czym mówię.
Co chciałaby Ksiądz Biskup powiedzieć diecezjanom, stając na czele koszalińsko-kołobrzeskiej owczarni?
Od marca ubiegłego roku odkrywam, że jest dla mnie zaszczytem i przyjemnością być tutaj. Tak dalece, że czuję się obywatelem tej ziemi, mieszkańcem tej diecezji. Chciałbym podziękować za wszystko, co sprawiło, że dzisiaj mogę tak powiedzieć. Choć na horyzoncie pojawiają się różne trudności i od 2 lutego już nieco gorzej przez to śpię, to patrzę na to, co przed nami, z nadzieją – nie tylko z ludzkim optymizmem, ale właśnie nadzieją płynącą z wiary. Chciałbym prosić diecezjan, obiecując również to ze swojej strony, byśmy odkrywali wspólnotę Kościoła, odnajdywali w nim nasz dom. Żeby dane nam było się w tej wspólnocie zadomowić, poczuć bezpiecznie i dzięki temu mieć więcej siły w wychodzeniu do świata. A także odkrywać, że nasze życie to nie tylko przezwyciężanie trudności i ograniczeń, ale też odkrywanie naszego powołania do szczęścia. Życzę pokoju płynącego z wiary odkrywanej coraz pełniej w Kościele.