Nie liczy ani kilometrów, ani pieniędzy potrzebnych na paliwo. Co roku montuje obraz na dachu samochodu i jedzie w Polskę, żeby zapraszać do kościołów i na ulicach głosić orędzie o Bożym Miłosierdziu.
W mniejszych miejscowościach już sam widok białej mazdy z dużym obrazem na dachu wzbudza zdumienie, na większych osiedlach to płynący z głośnika głos Jarka sprawia, że odwracają się głowy.
– Dzień dobry, kochani! Już w tę niedzielę jest święto Bożego Miłosierdzia! To osobiste zaproszenie dla ciebie od Jezusa, który tak cię umiłował, że dla ciebie oddał życie, dla ciebie zmartwychwstał. Ma dla ciebie dar życia wiecznego, przychodzi z łaską odpuszczenia wszystkich grzechów i win. Jezus cię kocha – przyjdź do Niego z ufnością. Jego miłosierdzie trwa na wieki! – ogłasza i… jedzie dalej. Dokąd? Najczęściej sam nie bardzo z góry wie.
– Wyjechałem w środę. Nie miałem planu, po prostu ruszyłem przed siebie. Pytałem Boga w sercu, dokąd mam jechać – przyznaje z uśmiechem wrocławianin, który od trzech lat przed świętem Bożego Miłosierdzia na kilka dni jedzie w Polskę. Mijanych ludzi zaprasza do kościołów, na ulicach głosi o Bożym Miłosierdziu.
Jak przyznaje, przynaglenie do podjęcia tego dzieła poczuł w Wielkim Poście 2020 r., odmawiając Koronkę. Planował, że zrobi rundę z obrazem po swoim osiedlu. Skończyło się na… Szczecinie.
– Pan mówił: „Jedziemy dalej. Są inni, którym chcę przypomnieć, że na nich czekam”. Więc jechaliśmy – opowiada.
W kolejnym roku, zainspirowany antycovidowymi komunikatami straży miejskiej, zainwestował w zakup nagłośnienia. Teraz Jezusa nie tylko widać, ale też słychać Jego przesłanie.
– Jezus uwolnił mnie z takich rzeczy! Wołałem do Niego szczerze, z głębokości i poczułem Jego obecność. Czystą, bezwarunkową miłość. I nigdy mnie nie odrzucił, nigdy się mnie nie zaparł – wyznaje wrocławianin, nie kryjąc dużych emocji.
"Dzienniczek" s. Faustyny doprowadził go do spowiedzi generalnej i nowej relacji z Jezusem.
– Czytałem słowa wezwania do rozpropagowania święta Bożego Miłosierdzia. I czułem, że są one tak bardzo do mnie. Przeszyły mnie na wylot – opowiada, choć przyznaje, że każda podróż sporo go kosztuje.
Mężowi, ojcu trójki dzieci, biznesmenowi nie łatwo wyrwać się niemal na tydzień z codziennych obowiązków. Bardzo trudno też przełamać się, żeby głosić Jezusa na ulicach.
Reakcje są przeróżne. – Najczęściej ludzie udają, że nie widzą. Traktują jak kolejną akcję reklamową. Ale są też tacy, którzy reagują. Jedni tak – Jarek demonstruje wyraz aprobaty uniesionym w górę kciukiem. – Albo tak – dodaje ze śmiechem, wymownie pukając się w głowę.
Z wrogimi reakcjami się nie spotyka, bo… nie ma na nie czasu. Nim zaskoczenie przerodzi się w agresję, on jedzie już dalej.
– To dla mnie wyjątkowy czas w ciągu roku. Czuję, że Jezus jedzie razem ze mną, że błogosławi ludziom, których mijamy po drodze – mówi.
W tegorocznej akcji od Poznania pomagała mu Ola z koszalińskiej Wspólnoty Świętego Pawła Szkoły Nowej Ewangelizacji, dlatego też obrał kierunek na północ. Dzisiaj o święcie Bożego Miłosierdzia przypominał mieszkańcom Koszalina i Karlina. Zanim obrał kierunek na Dolny Śląsk, ruszył też nad morze, do Kołobrzegu, Ustronia Morskiego i Sarbinowa. A potem, w drodze do Szczecina, odwiedził jeszcze mieszkańców Trzebiatowa, Kamienia Pomorskiego i Goleniowa.