Był sekretarzem dwóch prymasów, metropolitą poznańskim. Pius XII nazwał go prawdziwym męczennikiem. Nietuzinkowemu zakonnikowi swoją najnowszą publikację poświęcił ks. Jarosław Wąsowicz.
Metropolita poznański był jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci polskiego episkopatu okresu powojennego. Pewną lukę w jego życiorysie stanowiło jednak jego życie zakonne. Wypełniła ją publikacja pilskiego salezjanina, który zgłębianiu życiorysu i dokonań abp. Antoniego Baraniaka poświęcił blisko dwie dekady. – To nie jest biografia w klasycznym tego słowa znaczeniu. Została napisana w kontekście jego salezjańskości, więc niewiele czasu poświęciłem na jego działalność jako metropolity poznańskiego czy członka polskiego episkopatu. Bardziej interesowały mnie wątki związane z jego salezjańskimi korzeniami, którym był wierny – zastrzega ks. dr Jarosław Wąsowicz, autor wydanej w ubiegłym roku książki „Defensor Ecclesiae. Arcybiskup Antoni Baraniak (1904−1977). Salezjańskie koleje życia i posługi metropolity poznańskiego”.
Nieznane fakty
To efekt niemal dwudziestoletniej pracy badawczej, systematycznych kwerend prowadzonych w wielu archiwach. – Zachwycił mnie swoimi relacjami ze zgromadzeniem salezjańskim. Interesował się każdą bieżącą sprawą, interweniował, kiedy zamykano nasze szkoły, i pośredniczył w kontaktach z naszymi władzami generalnymi, które do Polski przyjechać nie mogły. Ale też wspierał salezjanów w podziemnym Kościele w Czechosłowacji. To ostatnie było dla mnie wielkim odkryciem. Wyświęcił kilku salezjanów, którzy przyjeżdżali na „wycieczki turystyczne” do Polski. Nie zdawałem sobie sprawy, że na taką skalę wspierał również współbraci, którzy po wojnie pozostali na terenach ZSRR – opowiada historyk.
Choć zgłębianiu życiorysu niezłomnego arcybiskupa poświęcił wiele czasu, nie ukrywa, że podczas pracy nad książką nie brakowało odkryć, które rzucały światło na mniej znane fakty. Kilku niezmiernie interesujących danych dostarczyły kartony dokumentów znalezione podczas prac remontowych w salezjańskim seminarium w Lądzie; m.in. rozstrzygnięto dzięki nim trwający dotąd spór historyków, czy kard. Hlond rzeczywiście planował wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie miał prowadzić działania dyplomatyczne na rzecz Polski.
Niezłomny
U boku kard. Augusta Hlonda w czasie wojennej zawieruchy usilnie zabiegał o to, by przypominać światu o istnieniu Polski, potem przy kard. Wyszyńskim uczestniczył w tworzeniu polskiego Kościoła w powojennej rzeczywistości. Aresztowany razem z prymasem, znalazł się w osławionym więzieniu przy Rakowieckiej na warszawskim Mokotowie. W czasie śledztwa poddawano go brutalnym torturom, które wyniszczyły jego zdrowie. Przesłuchujący chcieli wymusić zeznania obciążające prymasa. – Przesłuchiwany był ponad 145 razy. Tyle protokołów się zachowało. Niektóre przesłuchania trwały całą dobę. Przetrzymywano go w karcerze, wyrywano paznokcie. Jak sam przyznawał, przetrwał, bo odczuwał duchowe wsparcie rodziny salezjańskiej. Mówił, że w najtrudniejszych chwilach wspominał obraz Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych z domu w Oświęcimiu, który jest wierną kopią wizerunku z Turynu. Widział współbraci i chłopców, którzy się za niego modlili. Miał też przed oczami obraz Matki Bożej Czerwińskiej i nowicjuszy modlących się za niego – opowiada ks. Wąsowicz.
Wierny
Swojej książce nadał tytuł „Defensor Ecclesiae” – obrońca Kościoła. Transparenty z takim napisem witały arcybiskupa w salezjańskich domach, do których przybywał, dziękując za duchowe wsparcie podczas okresu uwięzienia. – Nie bez powodu nazywano go obrońcą Kościoła. Widać to było już podczas pierwszej wizyty w Watykanie, dokąd zabrał go kard. Wyszyński. Pius XII publicznie powiedział: „To jest prawdziwy męczennik”. Takie świadectwo o nim dawał też Jan Paweł II – zauważa historyk. Arcybiskup Baraniak zmarł w 1977 roku. Przez lata pozostawał właściwie zapomniany. Dzisiaj jego dokonania i niezłomność są na nowo odkrywane. – Kluczem do zrozumienia całej duchowej spuścizny tego wielkiego świadectwa jest wierność: rodzinie zakonnej, Kościołowi, składanym przysięgom – nie ma wątpliwości autor publikacji. – Dla współczesnych kapłanów może być wzorem zatroskania o powołania. Potrafił się spotkać z każdym kandydatem do seminarium, z ministrantami, jeździł na rekolekcje wakacyjne dla grup ministranckich, bo był przekonany, że z tego grona będą rodziły się powołania. Poznańskie seminarium wówczas pękało w szwach. Dla nas, salezjanów, może być wzorem człowieka, który do końca jest wierny charyzmatowi pracy z młodzieżą − dodaje pilski salezjanin.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się