Biegł przez życie z pasją, trzymając za rękę żonę Ewę, z przewieszoną na plecach gitarą. We wspólnocie DK, wśród uczniów, chórzystów, kandydatów do bierzmowania i sąsiadów dawał świadectwo życia budowanego na Bogu.
Rodzina, przyjaciele, mieszkańcy Białogardu i diecezjanie pożegnali Zbigniewa Langego w białogardzkim kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa, gdzie jeszcze nie tak dawno akompaniował dziecięcej scholi, gdzie przystępował do sakramentów, gdzie służył swoja pomocą i rozlicznymi umiejętnościami.
- Żegnamy człowieka, który jest bardzo u siebie: w tej świątyni i w naszych sercach - mówił przewodniczący uroczystościom pogrzebowym bp Edward Dajczak.
W homilii biskup senior odniósł się do przypowieści o talentach. - Ta lektura prowadzi nas do pytania, co zrobiliśmy z darami, które otrzymaliśmy: z Bożym słowem, Duchem, wiarą, miłością, modlitwą? Jak wiele pomnożyliśmy dobroci, pomocy, przyjaźni? Jak wiele dobrych i odważnych dzieł dokonaliśmy? - pytał, przypominając, że wiara nie jest depozytem, który można zakopać.
Zbigniew Lange pomnażał dobro, dzielił się umiejętnościami, których mu nie brakowało jako geodecie, katechecie, informatykowi. Jego wielką namiętnością była muzyka. Grał przede wszystkim na gitarze, ale też na instrumentach klawiszowych. Najświeższą pasją był brydż.
- Osiągał sukcesy, ale co szczególnie ważne, szkolił osoby słabo widzące i niewidome, które go pokochały za wyrozumiałość i cierpliwość - przypominała żegnająca zmarłego w imieniu przyjaciół Halina Grabia.
Dzielił się również wiarą. Razem z żoną Ewą formowali się w Domowym Kościele. Przez pewien czas pełnili posługę pary diecezjalnej.
- Dziękujemy za twoje żywe świadectwo odpowiedzialności za małżeństwo, rodzinę, wspólnotę. Wasza troska uwidoczniła się w licznie podejmowanych dziełach: posłudze na rekolekcjach, dniach wspólnoty, samochodowej randce małżeńskiej – mówiła w imieniu członków Ruchu Anna Todys.
Straszą diagnozę potwierdzającą raka trzustki Zbyszek usłyszał w grudniu ubiegłego roku. Gdy wyniszczająca choroba mocno już dała znać o sobie, poprosiła, by swoje cierpienie ofiarował w intencji Domowego Kościoła. - Mimo ogromnego bólu, który przenikał każdy skrawek ciała, zgodziłeś się na to poświęcenie. Jedynie Bóg wie, gdzie zostało ono ulokowane i jaki wyda plon, ale już dziś odczuwamy tego owoce. Zobowiązujemy się stać na straży charyzmatu - obiecywała przyjacielowi.
Zbigniew Lange odszedł w pierwszą sobotę miesiąca. Miał 63 lata. Życzeniem najbliższych było, by zamiast kwiatami, pożegnać go ofiarą na hospicjum, w którym spędził ostatnie tygodnie. Na rzecz koszalińskiej placówki zebrano ponad 5 tys. zł.