Opuszczając nocą przemyską szkołę, miał w kieszeni jedynie list polecający i bilet. W poprzednią niedzielę Władysław Kuras rozpoczął 61. rok służby organistowskiej w Sławnie.
Znają go doskonale wierni sławieńskich parafii, bo przez sześć dekad grał w obydwu miejskich świątyniach. Najpierw u św. Antoniego, potem - po podziale administracyjnym - w kościele Mariackim. Kilkanaście lat temu wrócił do instrumentu, przy którym zaczęła się jego organistowska służba.
- To dźwięczna, ale niewdzięczna praca - uśmiecha się Władysław Kuras. Bo przez te sześć dekad nie brakowało ani chwil pięknych, wzruszających, ani tych gorzkich, kiedy cierpiała zawodowa ambicja lub, co gorsza, po osobistych stratach płakało serce.
Jest wychowankiem legendarnej Salezjańskiej Szkoły Organistowskiej w Przemyślu, choć dyplomu uczelni nie dane było mu odebrać. Jesienią 1963 r., po trzydniowych starciach z milicją, kilkudziesięciu zatrzymaniach i zagarnięciu mienia władze totalitarnego państwa zlikwidowały jedyną uczelnię kształcącą w zawodzie muzyka kościelnego. Władek kilka nocy wcześniej ruszył w nieznane.
- Pewnej nocy ksiądz dyrektor wezwał mnie do siebie i powiedział: „Jedziesz do Sławna”. Wyprowadził mnie kanałami wentylacyjnymi za ustawione przez ORMO zasieki na dworzec kolejowy - wspomina organista.
Choć miał rozpocząć dopiero czwarty rok nauki, dyrektor uznał, że z powodzeniem da sobie radę i wysłał go do potrzebującego pilnie organisty o. Leonarda Szymaniuka, proboszcza w niedużym Sławnie na Pomorzu.
Pracę rozpoczął 1 października 1963 r., więc duszpasterze z kościoła św. Antoniego postarali się, żeby ta rocznicowa niedziela była wyjątkowa, podkreślona przesłanym od biskupa diecezjalnego błogosławieństwem.
Ksiądz Mateusz Krzywicki nie ocenia umiejętności technicznych swojego organisty, za to kładzie nacisk na pilność, rzetelność i świadectwo życia pana Władysława. Zna je doskonale, bo od kilkunastu lat razem służą tej wspólnocie parafialnej.
– Ta postawa jest nie mniej ważna, bo organista to więcej niż zawód, to posługa. Dlatego równie istotna, jak warsztat muzyczny, jest jego wiara i motywacja duchowa. A tę słychać, kiedy pan Władysław gra - przyznaje proboszcz parafii św. Antoniego w Sławnie.
Pan Władek zaś nie ukrywa, że nie wyobraża sobie niedzieli spędzonej inaczej niż przy manuale.
- Nie żałuję ani jednego dnia. Chyba mogę powiedzieć, ze w dobrych zawodach wystąpiłem. To, do czego Pan Bóg mnie powołał, wypełniłem najlepiej, jak potrafiłem. I dalej będę grać, jak długo zdrowie mi da i proboszcz pozwoli - dodaje z uśmiechem sławieński organista.
Więcej o sławieńskim organiście w numerze 42. wydania papierowego „Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego”.