Nowy numer 17/2024 Archiwum

"Zdrowaś Maryjo" po malgasku

Madagaskar bardziej kojarzy się nam z sympatycznymi lemurami, niż z młodym, rozmodlonym, pełnym radości Kościołem, z wnukami "trzymającymi do chrztu" swoich dziadków i odmawiającymi z pamięci litanie, czy pełnymi kleryków seminariami. O tym, jak żyje katolicka wspólnota na Madagaskarze, opowiada ks. Henryk Kaszuba.

Trzcianeccy parafinie pamiętają ks. Henryka, gdy jako neoprezbiter spędził rok w ich wspólnocie. I gdy potem jeszcze przez dwa kolejne lata prowadził ich w pielgrzymce na Jasną Górę. Gdy w Niedzielę Misyjną w kościele św. Jana Chrzciciela zapytał, kto chodził w „Dziewiąteczce”, na każdej Mszy św. podnosiło się kilka rąk.

- Doświadczenie pielgrzymkowe bardzo się przydało. Tu nie ma dróg, więc do parafian docieram na piechotę. Jak ruszam w drogę, to układam sobie program na 10 do 14 dni. Miesięcznie wychodzi jakiej 250-300 kilometrów pielgrzymowania - śmieje się saletyn. Na piechotę pielgrzymuje też do stolicy diecezji na ważne wydarzenia diecezjalne, zabierając ze sobą swoich młodszych i starszych parafian. 

W październiku stuknęło mu 34 lata posługi misyjnej. - Wychodzi na to, że większą część życia spędziłem na Madagaskarze - przyznaje.

Od 16 lat służy na zachodniej części Madagaskaru, w misji Bevero nad rzeką Tsiribihina, która 70 km niżej wpada do Kanału Mozambickiego. Wcześniej pracował tu taże jego rodzony brat i współbrat w zgromadzeniu misjonarzy saletynów, Jan. 

Mieszkańcy jego misji bardzo pokochali Matkę Bożą i modlitwę różańcową. Za różańce chwytają nie tylko w październiku. Ksiądz Henryk rozdaje je przy każdej okazji: przy ślubach, chrztach, pierwszych Komuniach Świętych.

- Na początku to były dwa miesiące: październik i maj. A teraz codziennie przychodzą pod grotę maryjną. W dni powszednie jest kilkanaście osób, ale w soboty zwykle koło setki. W październiku bywa i 300. Czyli większość ze wspólnoty, jaka jest w samej Berevo. Co ważne, to nie ja prowadzę modlitwę, ale sami parafianie, a przede wszystkim dzieci. Albo chórem odmawiają z pamięci litanię - mówi i opowiada o pięknych pieśniach maryjnych, śpiewanych podczas nabożeństw, procesji, pielgrzymek. Nawet „Zdrowaś Maryjo” po malgasku brzmi bardzo melodyjnie.

"Zdrowaś Maryjo" w języku malgaskim. Karolina Pawłowska /Foto Gość

Kościół na Madagaskarze jest pełen życia, radości i systematycznie się rozrasta.

- Młodzi Malgasze ewangelizują dorosłych, przekazują wiarę swoim rodzicom i dziadkom. Niedawno chrzciłem staruszkę, której matką chrzestną została… jej wnuczka. Ta kobieta mówiła z wdzięcznością, że gdyby nie wnuki, nigdy by nie poznała Kościoła. Albo błogosławiłem ślub, na którym świadkiem była córka państwa młodych. Ta dziewczyna, absolwentka naszej szkoły, była też zarazem matką chrzestną swojej mamy - opowiada misjonarz.

Oczywiście jest jeszcze wiele wiosek, w których nie ma kościołów i gdzie mieszkańcy nie słyszeli o Chrystusie. Ale nie brakuje miejscowych powołań i księży, którzy mogą głosić Ewangelię swoim rodakom. 

- Od pewnego czasu obserwujemy wzrost powołań, do zgromadzeń i do diecezji. W naszym saletyńskim seminarium mamy 54 kleryków. To wielka łaska. Co ciekawe, malgascy księża nie tylko służą wiernym tutaj, ale już wyjeżdżają na misje: do Francji czy do Stanów Zjednoczonych - opowiada i cieszy się z 16 wyświęconych prezbiterów, w których formacji miał udział, pracując w seminarium przez pierwsze lata na Madagaskarze.

Nie ma wątpliwości, że to również zasługa modlitw, które płyną z różnych miejsc, także z diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, na drugi koniec świata.


Więcej w wydaniu papierowym "Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego". 

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy