Niektórzy spędzili w drodze trzy dni, inni zabiegali o to, by dołączyć choć na ostatnich metrach. Bo w tym wędrowaniu nie chodzi o wyczyny, ale o to, by przyjść do Mamy.
Pielgrzymi, którzy wyruszyli ze Słupska mieli do pokonania
- Łącznie było nas chyba z 70 osób. Ale każdego dnia zmieniał się skład. Byli tacy, którzy, na wędrowanie mieli tylko jeden z trzech pielgrzymkowych dni, a nawet tacy, którzy dołączali do grupy już u podnóża Góry Chełmskiej, żeby mieć swój duchowy udział choć w ostatnich kilku kilometrach - przyznaje ks. Wojtek Borkowski, koordynator Pielgrzymki Promienistej, gdy słupska grupa sforsowała ostatnią przeszkodę - długie schody wiodące do szensztackiego sanktuarium.
Pokonali ją po raz 31, bo idea majowego pielgrzymowania narodziła się właśnie w Słupsku.
- Matka Boża chciała nas tutaj, więc gdyby nie ja, to wybrałaby inne narzędzie - śmieje się Jacek Karmelita.
Opowiada, że ziarnem, z którego wyrosła pielgrzymka, stały się słowa dwóch duszpasterzy - wypowiedziane w innych kontekstach i momentach, wykiełkowały pragnieniem pielgrzymowania.
- Pierwszy biskup diecezji, bp Ignacy Jeż mówił o tym, że bardzo potrzebujemy budować na tradycji. Mocno mi te słowa zapadły w serce. A potem słuchałem tu na Górze Chełmskiej kazania ks. Henryka Romanika, który mówił o geografii pobożności. Te dwie sprawy połączyły mi się w jedno - dzieli się Jacek Karmelita, który 31 lat temu podzielił się swoim pomysłem z innymi rodzinami ze swojego kręgu rodzin szenszatckich.
Finał Pielgrzymki Promienistej Karolina Pawłowska /Foto Gość
To, co zapoczątkowało 16 osób, z czasem rozrosło się do kilkudziesięcioosobowych grup wędrujących z różnych punktów diecezji.
- Czyli chyba udało się zbudować tradycję - uśmiecha się słupszczanin.
Aleksandra Skawińska z mężem i dziewięcioletnią córką Hanią mieli tylko jeden dzień pielgrzymkowy do dyspozycji, ale nie wyobrażali sobie, że mieliby go spędzić w domu.
- To nasza 21. rocznica ślubu. Chcieliśmy przyjść, żeby podziękować Matce Bożej, bo to Jej zawierzyliśmy nasze małżeństwo i rodzinę - mówi Ola. Z uśmiechem przyznaje, że przez te lata różnie bywało, ale mają za co dziękować.
- Matka Boża pomaga im w przekraczaniu samej siebie. Jestem emocjonalna, impulsywna, uczę się od Niej chwil, kiedy lepiej milczeć i zachować wszystkie te sprawy w swoim sercu. Nie chodzi o to, by nigdy się nie odzywać i stać w kącie, ale wiedzieć, kiedy warto zrezygnować z siebie dla dobra rodziny. Ale i wiedzieć, kiedy się upomnieć - jak Ona, gdy w Kanie zareagowała na brak wina - wyjaśnia swoją relację z Maryją. - Bardzo skraca mi drogę do Jezusa - dodaje.
Po krótkiej zapaści powoli udaje się odbudowywać ideę promienistego wędrowania na Górę Chełmską. W tym roku oprócz pielgrzymów ze Słupska, w sanktuarium 3 maja zameldowała się też 19-osobowa grupa białogardzko-świdwińska.
Mszy św. na zakończenie pielgrzymowania przewodniczył bp Krzysztof Zadarko.
- Stajemy dzisiaj obok Maryi pod krzyżem i chcemy dziękować Bogu za wszystkie łaski. Z całą świadomością, że wokół nas, a może częściej w naszych sercach, jest dużo zamętu, zawirowań. Że doświadczmy mnóstwa zgorszenia i pojawiają się znaki zapytania. Kiedy bardzo niepokoją kolejne grupy młodzieży wypisujące się z lekcji religii, brak w kościelnych ławkach tych, którzy do niedawna siedzieli obok nas, ci, którzy z taką łatwością zapominają o historii naszej ojczyzny i przyłączają się do chóru odnowicieli, piszących nowy rozdział historii Polski, Europy, świata bez Boga, bez Dekalogu. W zrelatywizowanym opisie świata, moralności, filozofii, Pan Bóg i znaki Jego obecności są spychane coraz bardziej na margines, a nawet jeszcze dalej - mówił biskup, zachęcając, by w Maryi widzieć nie tylko opiekunkę i królową, ale także zwyciężczynię.