Lewitujący mnich, owadzie przebrania, gorące rytmy salsy. Wszystko może stać się pretekstem do rozmowy. Nie zawsze o Bogu, choć to On jest tu najważniejszy.
Taka pogoda nad Bałtykiem to jak wygrana w totolotka. Nic dziwnego, że przez promenadę wiodącą na molo przewijają się tłumy. Komu znudzą się fale i piach, może skorzystać z innych atrakcji. Rozmaitych, w zależności od zasobności portfela.
– U nas jest za darmo. Bo Boża miłość też jest darmowa – śmieje się kilkudziesięcioosobowa ekipa, zapraszając dzieciaki na malowanie twarzy.
Ktoś gra na gitarze, ktoś zaprasza do tańca. Trzmiel Daniel i biedronka Lucy bawią się z dzieciarnią, a lewitujący mnich budzi zdumienie.
Przystań z Jezusem
– To, co widzicie, to jedynie iluzja! Tylko Jezus jest realny! – przekonuje ks. Rafał Jarosiewicz, cierpliwie wyjaśniając, na czym polega sztuczka, i przybijając piątki z przechodniami.
Bo wszystko może stać się pretekstem do rozmowy.
– A tego ludzie dzisiaj najbardziej potrzebują: zainteresowania, czasu, uwagi. Tak zaczynają się dziać najpiękniejsze i najważniejsze sprawy, które niekiedy kończą się w konfesjonale – przyznaje szef Przystani z Jezusem – ogólnopolskiej akcji ewangelizacyjnej, która co roku rozstawia swoje namioty w Kołobrzegu.
Mycie nóg i rozmowa w namiocie miłosierdzia. Karolina Pawłowska /Foto GośćDotąd ekipa ewangelizacyjna kierowała swój przekaz przede wszystkim do uczestników festiwalu muzyki elektronicznej. Tego lata, po wielomiesięcznych konsultacjach, modlitwie i rozmowie z bp. Zbigniewem Zielińskim, zdecydowano, że z Dobrą Nowiną pójdą też do kołobrzeżan i wypoczywających nad morzem turystów.
Swoją mobilną parafię rozstawili w centrum miasta, przed kołobrzeską bazyliką. Stąd przez trzy dni rozchodzili się, żeby głosić Jezusa. Miejsca między świątynią a straganami niewiele, ale znalazł się skrawek ziemi, żeby zaparkować mobilny konfesjonał i rozbić namiot miłosierdzia, gdzie dyżurujący ewangelizatorzy oferują mycie nóg.
– Ja nie wiem, dlaczego to działa, ale działa. Ludzie się otwierają, opowiadają o trudnych i bolesnych rzeczach, płaczą, kiedy się za nich modlimy. Może ten prosty gest uświadamia im, że nigdy nie doświadczyli bezinteresownej miłości? – zastanawia się Magda Plucner, opowiadając o ustawiających się do namiotu kolejkach. – Liczba ludzi, którzy weszli do konkatedry tylko po to, żeby zwiedzić zabytek, a odchodzili stąd umocnieni, liczba pojednanych małżeństw, ludzi, którzy uznali Jezusa za jedynego Pana i Zbawiciela, jest niesamowita! Były momenty, że brakowało nam rąk. Ale nie brakowało języków, bo dogadywaliśmy się nawet z niemieckimi turystami, choć po niemiecku nie mówimy – śmieje się, pełna emocji.
Beata i Arek między straganami świadczą o Jezusie. Świadczą też usługę: „Mogę się za ciebie pomodlić”. – Jedni są od razu na „nie”. Inni, jeśli zaczynają rozmawiać, to rozmawiają długo. Starsi są bardziej sceptyczni, młodsi łatwiej się otwierają – opowiadają małżonkowie z Warszawy. Przyjechali na ewangelizację, bo sami doświadczyli Bożej miłości.
- Mogę się za ciebie pomodlić - oferuje Beata. Karolina Pawłowska /Foto Gość– W naszym małżeństwie działo się tak źle, że mieliśmy się rozwodzić. A teraz razem głosimy Jezusa – mówi Beata.
Po dyżurze przy bazylice ewangelizatorzy dołączą do reszty ekipy przy molo. Ale tam też właściwie jedyne, do czego się ograniczą, to oferta rozmowy i modlitwy.
Magda zżyma się na tegoroczną akcję, która – wbrew ogromnym planom organizatorów – ze względów proceduralnych musiała ograniczyć się do bardzo oszczędnych w formie zabiegów.
– Nie pamiętam tak trudnej ewangelizacji. Nic sobie nie mogę przypisać: ani jacy jesteśmy fajni, ani jakie mamy świetne pomysły, ani jak potrafimy przykuwać uwagę. Nic! Jest tylko Bóg i człowiek, do którego nas posyła. Jeden wierzący, inny nie, najczęściej jednak bardzo samotny – mówi i dodaje z uśmiechem: – Nie pamiętam tak trudnej, ale i tak owocnej ewangelizacji.