Po raz kolejny odbył się festyn "Zupa dyniowa" na rzecz hospicjum w Trzciance. Chętnych przy garnku i przy puszce nie brakowało.
Przechodząc przez namiot w „Szkółce Mareckich” w Rychliku koło Trzcianki, Katarzyna Wrońska, prezes stowarzyszenia, które prowadzi hospicjum, słyszy: - Pani Kasiu, tej zupy w przyszłym roku musicie zrobić więcej.
Choć było jej 150 litrów, rozeszła się bardzo szybko. Na festyn przybyły bowiem prawdziwe tłumy. Impreza znana jest od lat, a od kilku kojarzona jest także z trzcianeckim hospicjum. To, jak podkreśla Katarzyna Wrońska, dzięki właścicielom szkółki. Ci jednak nie chcą z tego powodu błyszczeć w mediach i chowają się przed mikrofonem.
Lokalni wystawcy, którzy prezentują swoje produkty spożywcze w czasie festynu, oddają przynajmniej 10 proc. utargu na rzecz hospicjum. Do tego przy każdym stoisku znajduje się skarbonka, do której można wrzucić datki na rzecz tej niezwykle potrzebnej instytucji. Hitem wydarzenia jest oczywiście zupa dyniowa, od której wzięła się jego nazwa. W ubiegłym roku trzcianeckie hospicjum zyskało z tej imprezy około 20 tys. złotych.
- Bardzo potrzebujemy tych pieniędzy - przyznaje Katarzyna Wrońska. Tym bardziej, że trzcianeckie hospicjum świadczy swoje usługi nieodpłatnie. A jest to instytucja, która działa nieprzerwanie od ponad 24 lat.
Trzcianecka placówka nie jest hospicjum stacjonarnym, oferującym chorym miejsce, jak to darłowskie czy szczecineckie. - Od początku naszym założeniem było, aby trafiać z pomocą do chorych w ich domach - mówi Katarzyna Wrońska.
Przez pierwsze lata hospicjum tak właśnie działało. Świadczyło pomoc m.in. pielęgniarską. - Chodziło też o obecność, modlitwę, rozmowę - dodaje Katarzyna Wrońska.
Z biegiem czasu formuła działania uległa zmianie. - Zauważyliśmy, że jest sporo ludzi mało zamożnych, którzy opiekują się swoimi chorymi. Zaczęliśmy więc oferować środki pielęgnacyjne, sprzęt specjalistyczny. W naszej siedzibie mamy obecnie wypożyczalnię, gdzie można otrzymać specjalne łóżko, materac, koncentrator tlenu, wózek, kule itp. - wylicza Katarzyna Wrońska, zwracając uwagę na kolejny problem, który pojawił się z biegiem lat i przyczynił się do zmiany formuły funkcjonowania hospicjum.
- Chcielibyśmy powrócić do pierwotnej idei, ale trafia do nas coraz mniej nowych wolontariuszy - mówi. Dzisiaj jest ich około 30, ale w większości w takim wieku, który nie pozwala już np. na świadczenie pomocy pielęgniarskiej, która w przypadku terminalnie chorych wymaga siły fizycznej.
Są to osoby niezwykle oddane i doświadczone. - Działam w stowarzyszeniu od 2001 roku - mówi Anna Duszyńska. - Kiedyś bardzo zachorowałam. Walczyłam z chorobą i postanowiłam, że jeśli uda mi się tę walkę wygrać, sama będę pomagać chorym. Żyję z chorobą śmiertelną, choć zaleczoną. Rozumiem chorych - dodaje wolontariuszka.
Anna Wiśniewska wolontariuszką jest od niedawna. - Kiedy moja mama chorowała, otrzymałam pomoc właśnie z tego hospicjum. Opiekowałam się mamą 8 lat i w wielu momentach miałam konkretne wsparcie, np. w postaci sprzętu, którego nie mogłabym kupić. Teraz niejako oddaję dobro, które sama dostałam - mówi wolontariuszka.
- Chętnie dyżurujemy w naszej siedzibie. Wydajemy sprzęt, środki medyczne. Ludzie też pytają nas o różne rady w kwestii pielęgnacji chorych. Nieraz trzeba człowieka nauczyć prostej rzeczy, jak posługiwania się pampersem. Ludzie nas potrzebują, a my jesteśmy do dyspozycji - mówi Czesława Jaszemska, również wolontariuszka.