Tak o zakończonej właśnie peregrynacji Piety Skrzatuskiej mówi kustosz diecezjalnego sanktuarium ks. Wacław Grądalski.
Ks. Wojciech Parfianowicz: Rozmawiamy w dniu zakończenia 3-letniej bez mała peregrynacji. Co właściwie wydarzyło się w tym czasie w naszej diecezji?
Ks. Wacław Grądalski: Duża rzesza ludzi znalazła się w bliskim doświadczeniu Maryi. Wyjechanie ze znakiem Jej obecności do nawet najmniejszych kościółków filialnych stworzyło przestrzeń bezpośredniego spotkania, wydaje się, że nieraz nawet bliższego niż w samym sanktuarium. To, że ludzie mogli stanąć twarzą w twarz z tym znakiem, a przez niego z samą Matką Bożą, zupełnie zmieniło jakość obecności sanktuarium w diecezji. Matka Boża Skrzatuska stała się bardziej konkretna. Staraliśmy się, jeżdżąc z tym znakiem, przywozić ze sobą klimat sanktuarium. Tak jak tutaj mamy piątkowe Wieczory w Domu Matki, tak chcieliśmy w parafiach dać ludziom możliwość tego zatrzymania się w biegu codzienności i wpatrzenia się w Jej wiarę. I właśnie najpiękniejsze były te wieczory, kiedy nic nie trzeba było mówić, tylko wystarczyło trwać w tej obecności. Chyba właśnie kluczowym celem tej peregrynacji było to, żeby wyhamować, razem z Nią stanąć i przyjąć tajemnicę krzyża.
Zakończenie peregrynacji Piety Skrzatuskiej cz. I
Czy można już pokusić się o jakieś podsumowanie?
Owoce już powoli widzimy, mamy też świadectwa spisane, ale do końca nie jesteśmy w stanie tego zbadać. Byli ludzie, którzy przychodzili do spowiedzi po latach i mówili, że po prostu nie mogli inaczej, skoro Matka Boża sama przyjechała. Na pewno było to wielkie doświadczenie modlitwy i głoszenia słowa, które pokazało też, że Kościół jest żywy. Pragnienie Boga w ludziach jest ogromne. Wielokrotnie proboszczowie mówili mi o swoim zdziwieniu, kiedy nieraz w tych najmniejszych kościółkach widzieli tłum ludzi, którego normalnie w niedzielę nie widać. Ludzie często na przyjazd Matki Bożej dekorowali swoje domy i ulice. Peregrynacja niejednokrotnie wybudziła tych, którzy może trochę się pogubili. Mamy sporo takich doświadczeń, pokazujących że bliskość znaku przybliżyła do Matki Bożej i do samego Pana Boga.
Spróbujmy pokazać ogrom tego dzieła także w takich zewnętrznych konkretach.
Odwiedziliśmy dokładnie 746 miejsc. Były to najpierw kościoły parafialne, kościoły filialne, kaplice, domy zakonne, świetlice wiejskie, gdzie sprawuje się Msze św., szkoły, domy opieki, szpitale, hospicja, czasami też przydrożne kapliczki, bo w danej miejscowości nie było akurat innego miejsca sakralnego. Wiele zależało od inwencji proboszcza. Samochód wożący figurę przejechał 20 tys. kilometrów. Przez ten czas obsługiwało go w sumie trzech kierowców. Ale nie te kilometry są najważniejsze tylko to, że peregrynacja dotarła w takie miejsca, do których inne akcje duszpasterskie często nie docierają.
Co było najbardziej poruszające, zostające w pamięci w czasie tych trzech lat prowadzenia peregrynacji?
Nie chodzi tu o tanie wzruszenia, ale myślę, że peregrynacja była też ogromną rzeką łez. Już w trakcie peregrynacji zauważyliśmy, że trzeba ludziom pozwolić na bliskość, także taką zwykłą, fizyczną, dlatego był taki moment, kiedy wierni mogli podejść do figury, położyć na nią rękę i trwać na modlitwie. Oczywiście pilnowaliśmy, aby nie traktować tego jak czegoś magicznego. Robiliśmy wszystko, aby to dotknięcie ręką było dotknięciem Jej rzeczywistości i wejściem w głębsze spotkanie. Widać było na twarzach ludzi wielkie wzruszenie i płynące łzy. Mamy serce, mamy emocje. Oczywiście nie na tym chcemy się zatrzymywać, ale to pomaga w spotkaniu z Bogiem. Zauważyliśmy, że także dzięki temu te wieczory z Maryją tworzyły przestrzeń wsłuchiwania się w Nią. Ona wśród zgiełku na Golgocie słyszała wszystko, co mówił Jezus, bo miała wrażliwe serce na wyłapywanie Jego słów. W czasie peregrynacji chcieliśmy właśnie stworzyć ludziom warunki do tego, aby w hałasie świata umieli wsłuchać się w to, co mówi do nich Pan Bóg. Mam wrażenie, że to się udało. Staraliśmy się przeprowadzać te spotkania bez pośpiechu, aby każdy miał czas zatrzymać się z Nią, która pokazuje Jezusa. To były chyba najpiękniejsze momenty. Owszem, poruszające były przywitania, kiedy widać było oczekiwanie, odświętne ubrania, dekoracje, ale jednak te milczące wieczory przy sercu Matki były najmocniejsze.
Peregrynacja była też ogromnym przedsięwzięciem logistycznym.
Zaangażował się spory zespół ludzi. Udało się dzięki wielkiej życzliwości księży i ludzi świeckich, którzy bezinteresownie włączyli się w przeprowadzenie tego dzieła. To pokazało, że w Kościele jest wielu ludzi dobrych, którzy mają świadomość, że Pan Bóg nas posłał, abyśmy głosili Ewangelię. Najtrudniej było na początku, bo nie mieliśmy jakiegoś wzoru, do którego można by się odwołać. Potem nabraliśmy doświadczenia i wytworzyły się pewne praktyki.
Peregrynacja sama w sobie jest niezwykle prostym znakiem, dla kogoś patrzącego z boku, może bez wiary, nawet prymitywnym. Ludzie latają w kosmos, a my przywozimy drewnianą figurę. Na czym polega siła tego prostego znaku?
Kościół ma trochę inne spojrzenie na rzeczywistość, której świat często nie rozumie. Jeśli popatrzymy na obecność Maryi w życiu Kościoła, to mądrość Kościoła doprowadziła do tego, że w ciągu roku jest wiele Jej świąt i wspomnień. Ktoś mógłby zapytać: „Po co? Czy nie wystarczyłoby jedno?”. Jednak tak jak w sposób naturalny od matki człowiek uczy się życia, tak w przestrzeni wiary, od Matki, którą dał nam Jezus, uczymy się jak przyjmować tajemnicę życia, jak trwać w dziękczynieniu, jak patrzeć ku niebu, jak dbać o czystość życia. A w tej konkretnej tajemnicy piety, można powiedzieć – geniuszem tego znaku jest to, że Ona w cierpieniu jest pełna nadziei. To przesłanie nadziei przebiło się ponad wszystko, co głosiliśmy w czasie peregrynacji. To jest Matka Bolesna, ale niosąca nadzieję. Ja sam tak Ją odkrywam. Ten znak, który nasza diecezja tutaj otrzymała, jest podarunkiem od Pana Boga, abyśmy nawet wtedy, gdy wszystko wydaje się bez sensu i bez światła, ten sens i światło odnajdywali w Panu Bogu.
Owoce peregrynacji jeszcze przyjdą, niektóre pozostaną tajemnicą. Czy jest jednak coś, jakiś owoc, którego po tej peregrynacji kustosz sanktuarium by oczekiwał?
Gdy wpatruję się w skrzatuski wizerunek Maryi, Ona nam ciągle pokazuje Jezusa, który jest naszym Zbawicielem. Ukazuje nam Ciało Jezusa, abyśmy je adorowali. Myślę, że jeśli chociaż niewielka liczba tych, którzy spotkali się z Maryją w tym znaku, zacznie uczestniczyć częściej w Eucharystii, przyjmować Jezusa, byłoby to wypełnieniem podstawowej misji tej peregrynacji. Jeśli całe Jej życie jest podporządkowane temu, aby ludzie przyjęli Jezusa, to jeśli obudzi się wiara w ludzkich sercach, chociaż troszeczkę, to myślę, że peregrynacja miała sens.