Św. Urszula Ledóchowska. W tym roku minęło 10 lat od jej kanonizacji i 17 lat od wydarzenia, które ją przypieczętowało. To chłopak z Koszalina przekonał świat o tym, że ona jest już w niebie.
Urszula umiera w Rzymie w roku 1939. Po 57. latach pojawia się w Ożarowie koło Warszawy, aby ocalić od śmierci pewnego 14-latka z Koszalina. Ten po kilkunastu latach ląduje w dalekim Sapporo, gdzie spotyka swoją przyszłą żonę Yumiko. Wtedy święta wkracza do akcji po raz drugi.
Ocalenie pierwsze
Historia uratowania życia Daniela Gajewskiego jest znana. Koszalińskie, nieco opóźnione obchody 10-lecia kanonizacji św. Urszuli, przypomniały zdarzenia z sierpnia 1996 roku. Rodzice Daniela, od lat zaprzyjaźnieni z urszulankami, postanowili, że spędzi on część wakacji pod opieką sióstr w Ożarowie. – Kosiłem trawę przy domu kosiarką elektryczną. Kiedy rozłączałem przedłużacz, poraził mnie prąd. Poczułem mrowienie na całym ciele i szybko upadłem. Zacząłem się dusić i nagle zrozumiałem, że umieram. Nie mogłem nic zrobić. Przeszło mi przez myśl, że rodzice będą załamani. Zacząłem się modlić. Kątem oka zauważyłem, jak z domu wybiega postać w habicie. Usłyszałem wyraźny głos: „co się dzieje, co ci jest?”. Powiedziałem: „Poraził mnie prąd, niech siostra mi pomoże”. Zaczęła mnie odciągać za nogi i wtedy straciłem przytomność – wspomina Daniel Gajewski. Gdy się ocknął, ze spaloną do kości ręką, z przekrwionymi oczami, pobiegł do kaplicy. Tam po chwili przyszała s. Maria Płonka. Daniel był przekonany, że to ona uratowała mu życie. – Zapytała, co mi się stało. Odpowiedziałem, że przecież wie, że poraził mnie prąd. Zdziwiło mnie, że pyta. Kiedy w szpitalu podziękowałem jej za ocalenie, ona wyraźnie zaznaczyła, że zobaczyła mnie dopiero w kaplicy – relacjonuje. – Wtedy zaczęliśmy powoli rozumieć, że tam musiało się wydarzyć coś nadzwyczajnego – mówi Urszula Gajewska, mama Daniela. Sprawa z prywatnej staje się coraz bardziej publiczna. Przypadek zauważa w końcu Kongregacja ds. Kanonizacyjnych. Gajewscy starają się jednak podchodzić do całego szumu spokojnie. – Gdy do Warszawy przyjechali monsiniorzy z Watykanu, żeby nas przepytywać, pojechaliśmy tam z żoną, z Danielem i... z psem. Po prostu nie mieliśmy go z kim zostawić – wspomina z uśmiechem Janusz Gajewski, ojciec. – Jakoś nie miałem świadomości, że to sprawa tak ważna dla całego Kościoła. W ogóle nie myślałem w tych kategoriach. Może Pan Bóg mi to dał, żebym nie popadł w jakąś pychę – przyznaje. W procesie kanonizacyjnym decydująca staje się nie wizja Daniela w czasie porażenia, ale modlitwa przez wstawiennictwo św. Urszuli. Okazuje się, że mama powierzyła go świętej już w dniu jego chrztu, który niemal zbiegł się z jej beatyfikacją w 1983 roku. Oddała go także pod jej opiekę przed feralnym pobytem w Ożarowie. Święta wciąż nie opuszcza swego „protegowanego” i sprawa uratowania życia zyskuje nieoczekiwany ciąg dalszy.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się