Bp Edward Dajczak przed wyjazdem do Rzymu na wizytę ad limina Apostolorum udzielił krótkiego wywiadu redakcji Gościa Koszalińsko-Kołobrzeskiego.
Ks. Wojciech Parfianowicz: To będzie dla ks. biskupa już druga wizyta "ad limina". Pierwsza miała miejsce wiele lat temu, kiedy był ks. biskup w Rzymie jeszcze jako sufragan zielonogórsko - gorzowski. Teraz jedzie ks. biskup na "ad limina" już jako ordynariusz z Koszalina. Czym dla biskupa jest taka wizyta?
Bp Edward Dajczak: - To jest na pewno najpierw doświadczenie wiary. Ma się świadomość, że się pielgrzymuje do miejsca, gdzie jest biskup Rzymu, że się staje przed człowiekiem, któremu Pan powierzył prowadzenie całego Kościoła. Również doświadczenie Bazylik Większych i celebracji Eucharystii z całym episkopatem, to jest coś pięknego, ważne doświadczenie jedności. Spotykamy się wielokrotnie jako biskupi, ale tam jest to niepowtarzalne, bo w takim miejscu mamy większą świadomość, że jesteśmy cząstką całego Kościoła.
Poza tym, mimo że będziemy tam tylko z bp. Krzysztofem, to tak naprawdę, razem z tym sprawozdaniem, zabieram ze sobą wszystkich, całą diecezję. Ile razy jestem w Rzymie, czuję wewnętrzny imperatyw, żeby się gorliwiej modlić za diecezję.
Jeśli chodzi o sprawozdanie z życia diecezji, nie wchodząc w szczegóły, co jest naszą największą zaletą, a co bolączką, sprawą, w której jest jeszcze wiele do zrobienia?
Wielkim bólem jest ciągle spora liczba ludzi ochrzczonych, która nie spotyka się z Jezusem Eucharystycznym. Codziennie modlę się tekstem modlitwy za diecezję. Kiedy dochodzę do słów: "zjednocz nas na modlitwie i przy Eucharystycznym stole", to jest dla mnie każdego poranka ta sama tęsknota, to samo wołanie i krzyk do Pana Boga: jest nas przy tym stole za mało. Tu nie chodzi o statystyki, ale o ludzi, którzy głodują z powodu nieobecności Boga w ich życiu. To są ludzie głodni Chrystusa, nieraz wręcz anorektycy duchowi, którzy już nawet nie czują, że są głodni.
Natomiast przy tym wszystkim, jesteśmy bardzo odważni w wyruszaniu na nowe drogi ewangelizacji. Nie mamy się czego wstydzić. Dlatego tak bardzo papież Franciszek jest mi bliski. Jest u nas sporo księży i świeckich, którzy czują, że trzeba wyjść, że trzeba szukać nowych sposobów głoszenia. Myślę, że wśród diecezji w Polsce jesteśmy tutaj w pierwszym szeregu. Czyli mamy w naszej diecezji taki kontrast: radość w bólu. Może dlatego, że tam, gdzie wzmaga się grzech, tam i łaski jest więcej.
Na rozmowę osobistą z papieżem będzie miał ks. biskup pewnie kilkanaście minut. To niewiele. Co mu ks. biskup powie?
Już samo uściśnięcie jego ręki jest dla mnie ważne. Ale kiedy tam będę, to najpierw powiem mu serdeczne "dziękuję" - za jego odwagę i przesłanie, które głosi. Potem poproszę go o błogosławieństwo w dwóch sprawach: dla księży, sióstr i wiernych diecezji oraz dla tego tak ważnego dla nas miejsca, jakim jest Skrzatusz. Chcę, żeby ta nazwa na chwilę tam zabrzmiała, zagościła w sercu papieża. Jestem na to przygotowany.