- Godzina spędzona blisko Jezusa to nigdy nie jest czas stracony - przekonują młodzi świdwinianie, którzy wzięli udział w sobotnim czuwaniu.
To pierwsze z cyklu spotkań dla młodzieży, które mają odbywać się w kościele pw. św. Michała Archanioła. Ich celem jest przeniesienie na swoje podwórko tego, co młodzi ludzie przeżyli podczas wrześniowego czuwania w Skrzatuszu, i zaproszeniem dla tych, którzy jeszcze tego nie doświadczyli.
- Nazwaliśmy je Dziedzińcem wierzących: miejscem spotkań, nauki i uwielbienia Boga - wyjaśnia ks. Marcin Gajowniczek, inicjator czuwań.
Młodzi świdwinianie przyznają, że pomysł może się sprawdzić.
- Znam skrzatuskie spotkania młodych tylko z relacji znajomych. W tym roku też nie mogłem pojechać, więc ucieszyłem się, że mogę poczuć ten klimat też u siebie w parafii. Dobrze jest zobaczyć, że jednak młodych wierzących jest trochę. Razem łatwiej - mówi gimnazjalista Mateusz Mamrot.
Czuwania przygotowują dla swoich rówieśników sami młodzi z parafialnej oazy i scholi, która, wspomagana przez ks. Huberta Smołkowicza, proboszcza z pobliskiego Lekowa, zadbała o oprawę muzyczną spotkania.
- Chcemy dać naszym znajomym, rówieśnikom ze Świdwina świadectwo naszej wiary. To przecież nie tylko ksiądz czy katecheta na lekcjach religii, ale także my uczymy o Panu Bogu. Mam nadzieję, że to pierwsze świdwińskie czuwanie będzie takim dobrym impulsem dla innych - mówi Sebastian Uziuk.
Jak wyjaśnia, zależy im na pokazaniu, że kościół nie powinien kojarzyć się z miejscem, do którego młody człowiek zagląda wyłącznie z przymusu.
- Jeśli ktoś ma jakieś problemy, chce się od nich oderwać, potrzebuje się wyciszyć, może to znaleźć właśnie na takich czuwaniach. Tu Duch Święty działa swoją łaską. Kościół powinien być właśnie takim miejscem dla młodych, chociaż pewnie nie wszyscy go za takie uważają. Z reguły dla młodego człowieka to miejsce, do którego musi, a nie chce iść. A przecież to nie jakaś straszna budowla, tylko miejsce spotkania z Jezusem - dodaje.
Gościem pierwszego świdwińskiego spotkania był ks. Marcin Lipnicki, wikariusz kołobrzeskiej bazyliki, który pracował na misji w Tanzanii. Podczas konferencji opowiadał m.in. o różnicach między wyznawaniem wiary w Polsce i młodym Kościele afrykańskim.
- W miejscowości, do której pojechałem głosić Ewangelię, chrześcijaństwo trwa od niecałych stu lat. My narzekamy, kiedy Msza św. trwa 45 minut, tam sprawuje się ją przez 5 godzin. Tam wierni modlą się, tańczą i śpiewają dla Boga. Kazanie też musi być odpowiednio długie. Kiedy skończyłem je mówić po 20 minutach, co wydawało mi się strasznie długim gadaniem, katechista, który tłumaczył je na język suahili, podszedł do mnie i powiedział: „Ojcze, nie szanujesz ludzi. 20 minut? Nie masz nic więcej do powiedzenia o Bogu?”. Wyjaśnił mi, że ci ludzie szli do kościoła po 60 a nawet 80 km na piechotę. Spędzili kilka dni w drodze, żeby dotrzeć na Mszę św. Wtedy zrozumiałem, że jeśli ktoś idzie na boso przez busz kilka dni do kościoła, jak wielkie może być pragnienie spotkania Boga - mówił młodym.