O tych pracach śmiało można powiedzieć, że są szlifowaniem perły. Trwa generalny remont organów w koszalińskiej katedrze.
Wystarczy nacisnąć klawisz i gotycką katedrę wypełnia dźwięk. Barokowy? A może romantyczny? Już samo to, że w ogóle się wydobywa z 2960 piszczałek, jest fascynującym przejawem geniuszu ludzkiego umysłu, w którym widać także błysk mądrości boskiej.
Z tyłu za organami, gdzie prawie nikt normalnie nie ma dostępu, znajdują się dwa stanowiska, które kojarzą się ze współczesną siłownią i przyrządem zwanym orbitrekiem. Przed laty było to miejsce pracy tzw. kalikancistów. Aby organista mógł grać, musieli oni wprawić w ruch ogromne miechy, które dostarczały powietrze do piszczałek. Robili to własnymi nogami przy pomocy specjalnych pedałów.
Stanowiska dla kalikancistów z tyłu koszalińskich organów. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Era kalikancistów zakończyła się w Koszalinie w roku 1914. Wtedy to ich rolę przejął elektryczny wentylator firmy Siemens. Do dziś stoi na swoim miejscu, ale w roku 1997 został wymieniony na mechanizm nowocześniejszy i mniej zawodny.
Same organy są wyjątkowym instrumentem. Nie tylko największym w tej części Polski. - Są instrumenty starsze, jak choćby w katedrze w Kamieniu Pomorskim, czy w kościele pw. św. Jacka w Słupsku. Jednak tamte instrumenty mają tylko XVII-wieczne obudowy, łącznie z prospektami. To, co znajdujemy w środku, jest już rekonstrukcją. Natomiast tutaj mamy w pełni oryginalny instrument - mówi prof. Bogdan Narloch, wykładowca, znawca organów, wirtuoz tego instrumentu, dyrektor artystyczny Międzynarodowego Festiwalu Organowego w Koszalinie.
Koszalińskie organy powstały w roku 1845. Niestety dzieło szczecińskiej firmy Kaltschmit okazało się nieudane. Została więc z niego tylko obudowa, natomiast cały instrument to dzieło sławnego świdnickiego warsztatu "Schlag und Söhne" z roku 1899.
Ważnym momentem w historii koszalińskich organów był rok 1935. Wtedy to dokonano jego znaczącej przebudowy. W budownictwie organowym pojawił się wtedy ruch zwany Orgelbewegung. Zakładał on, że idealnym brzmieniem organów jest to z epoki baroku. Dlatego przebudowano zgodnie z tą ideą wiele instrumentów, także koszaliński. Organy zyskały połowę nowych głosów, dzięki czemu ich brzmienie to swoisty mix romantyzmu z barokiem w gotyckiej przestrzeni.
Prof. Bogdan Narloch pokazuje stary wentylator Siemensa, który pracował w latach 1914-1997. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość Obecny generalny remont zakłada częściowy powrót do brzmień romantycznych, jednak swoisty epokowy mix nadal pozostanie. Jest on dziś rzadkością, ponieważ w większości przypadków przerobione organy, po kilkudziesięciu latach, przywracano do stanu pierwotnego.
- To jest historia budownictwa organowego. Można się z tamtymi zmianami nie zgadzać, ale tak było. Zostawiamy ten ślad historii - stwierdza Bogdan Narloch. Koszalińskie organy także z tego powodu są wyjątkowe.
Instrument w koszalińskiej katedrze przeszedł w swojej historii wiele zmian. Ostatnio, w latach 70 XX wieku pojawił się przy nich nowy stół do gry. Zelektryfikowano także trakturę, czyli mechanizm odpowiadający za komunikację między klawiszami, a piszczałkami.
Bogdan Narloch podkreśla jednak: - Zmienił się jedynie sposób sterowania instrumentem. Zupełnie nie wpływa to na brzmienie, ponieważ źródłem dźwięku są nadal piszczałki.
Znawca organów przyznaje, że niektóre instrumenty elektronowe charakteryzują się niezwykłą jakością dźwięku. Z powodzeniem więc radzą sobie w kościołach, w których nie ma prawdziwych organów piszczałkowych. Jednak, jak mówi, wprawne ucho jest w stanie rozróżnić, czy dźwięk jest owocem działania procesora, czy podmuchu wiatru.
Przykład organów pokazuje, że nowoczesna technologia jest potrzebna i w znacznym stopniu może usprawnić życie. Rzeczywistość usprawniona, to jednak nie to samo co... zastąpiona.
Prospekt organowy pochodzący z roku 1845. ks. Wojciech Parfianowicz /Foto Gość