Koszalin pożegnał prezesa Stowarzyszenia Osób Niepełnosprawnych "Ikar", przyjaciela wielu środowisk, aktywnego społecznika, wrażliwego na potrzeby drugiego człowieka. Dla wielu mieszkańców miasta i regionu zwyczajnie i serdecznie - Stasia Żabińskiego.
Z bliskimi, przyjaciółmi i znajomymi pożegnał się jednym z ostatnich zapisków, które znalazł córka Lidia:
"Teraz na wózku, jak nigdy przedtem, widzę i czuję, że Jezus żyje i że Duch Święty działa. Na tym wózku doznałem wiele łask i doświadczeń, uwierzyłem, że ta siła i wiara jest od Boga i Ducha Świętego. Wierzę w to, że nadejdzie taka chwila, że Jezus mnie dotknie i powie: »wstań i chodź«. A ja wstanę" - odczytał ks. Dariusz Jastrząb na cmentarzu komunalnym, gdzie spoczęło ciało Stanisława Żabińskiego.
Od blisko ćwierćwiecza działał on w koszalińskim "Ikarze", od dwóch dekad mu przewodził. Dodawał skrzydeł innym niepełnosprawnym, walczył o ich prawa, przełamywał bariery architektoniczne i mentalne. Swoim optymizmem, chęcią pomocy i życzliwością umiał zjednywać sobie różne środowiska. Zmarł po wyczerpującej chorobie 27 listopada.
W koszalińskiej katedrze i na cmentarzu żegnali go licznie przybyli koszalinianie, władze miejskie, przyjaciele z "Ikara" i innych stowarzyszeń czy fundacji, z którymi współpracował. Choć miał prawo oczekiwać pomocy, był tym, który pierwszy z tą pomocą szedł do człowieka.
- Koszalin wygląda dzisiaj tak dzięki wszystkim jego działaniom. Był kimś, kto umiał dotrzeć do celu, wytrwale, z uporem i determinacją. Będzie na pewno pusto we wszystkich miejscach, w których się spotykaliśmy - mówi Violetta Zapalska, wieloletnia działaczka i współzałożycielka "Opoki". - Jak sobie przeliczyłam, będzie to chyba 25 lat znajomości. To była droga wspólnego działania, ale i takiej zwykłej przyjaźni, bycia w chwilach dobrych i złych. Pamiętać go będę jako człowieka mobilizującego. Sam zawsze mówił, że po wypadku dostał drugie życie. Nie narzekał nigdy. Kiedy było ciężej, pogadaliśmy, powspieraliśmy się, ale bardzo dzielnie to wszystko niósł. Nie było biadolenia - uśmiecha się.
Przez blisko ćwierć wieku Stanisław Żabiński działał w koszalińskim stowarzyszeniu Karolina Pawłowska /Foto Gość - Stasiu był wszędzie, gdzie mógł pomagać. Pierwszy, chociaż na wózku. Pozostawił tak wiele dobra, uczył, jak pomagać, jak być życzliwym, jak obdarzać uśmiechem. Do południa dzisiaj było piękne słońce, dodające otuchy, tak, jak sam Staś nie pozwoliłby nam się dzisiaj smucić - przyznaje Małgorzata Kaweńska-Ślęzak, szefowa koszalińskiej Fundacji "Zdążyć z Miłością", której Stanisław Żabiński był wielkim przyjacielem. - Dodawał nam ducha, ale też występował na różnych naszych wydarzeniach. Mamy nadzieję, że nadal będzie dla nas grał i śpiewał. Z nieba - dodaje.
W dźwiękach bluesa zapamięta go także ks. Dariusz Jastrząb, proboszcz parafii katedralnej, związany ze Wspólnotą Osób Niepełnosprawnych i ich Przyjaciół "Opoka". - Przeszedł swoistą drogę duchową od momentu, gdy wypadek posadził go na wózku. Był bardzo związany z Duchem Świętym, a to też przekładało się na jego relacje z ludźmi. Jego "substancją bycia" było bycie z ludźmi. Konsolidował różne środowiska wokół siebie i zabiegał o to, żeby to przynosiło owoce. Prowokował ludzi do działania. Miał ogromną potrzebę pomagania człowiekowi. Robił to też muzycznie - opowiada kapłan, wspominając nie tylko rock'n'rolla czy bluesa, ale także oprawę muzyczną nabożeństw, którą przygotowywał Stasiu.
Dla ks. Jarosława Krylika Stanisław Żabiński to prawdziwy bojownik Boży. W wygłoszonej podczas Mszy pogrzebowej homilii w koszalińskiej katedrze dzielił się wspomnieniem sprzed 20 lat. - Poznałem go w 1996 roku. Rok później, kiedy go już pokochałem, poprosiłem: "Staszek, chodź, powiesz naukę dla moich dzieciaków z Dubois (gdzie wtedy uczyłem)". W tych moich kochanych młodych było ciągle takie straszne ciśnienie. Że będą lekarzami, prawnikami, najważniejszymi na świecie. Przejmowali się takimi bzdurami i wpadali w takie doły życiowe, że pomyślałem: "Tylko Staszek ze swoim optymizmem". Mówił tu, w tym miejscu, dobrą godzinę, słuchało go ze 600 osób, katedra była pełna, głowa przy głowie. Na koniec powiedział: "Moi drodzy przyjaciele, ja nie będę prosił Boga, żebym wstał z wózka. Nie ośmielę się o to prosić. Kiedy miałem zdrowe nogi, miałem w sercu pustynię. Dzisiaj w moim sercu kwitną ogrody". To jest pytanie, które Staszek dzisiaj nam stawia: a co kwitnie w twoim sercu? - mówił.
Do wózka inwalidzkiego Stanisława Żabińskiego przykuł wypadek komunikacyjny. Jak sam przyznawał niejednokrotnie w wywiadach i rozmowach prywatnych, wiara była tym, co dodawało mu skrzydeł. - Co sprawiało, że był taki silny? Bez przytulenia się do Boga, krzyczałby jak wielu, że miał tyle planów, a świat mu się zawalił. A on błogosławił tę chwilę, kiedy świat mu się połamał, że została tylko wiara. Po dziwnym dotyku Boga łzy smutku zamieniły się w łzy szczęścia - dopowiadał ks. Krylik i dodawał, dziękując Bogu za życie śp. Stanisława:
- Może tak właśnie musi być, żeby tacy ludzie, jak Staszek, nas zawstydzali. I mówili: "Jacy wy wszyscy jeszcze głupiutcy jesteście, ile jeszcze macie drogi do przejścia, żeby zrozumieć, że można być szczęśliwym, nie mając nic oprócz jednego: prawdziwej, świętej wiary".