Minęli Kłos, Ratajki, Krytno, Przytok. Karawana Bożego Miłosierdzia piąty dzień rozpoczęła w Polanowie.
- Nawet kilkanaście razy dziennie na rozdrożach modlimy się o to, by Duch Święty wskazał nam drogę. I losujemy kierunek - opowiada Adrian Bohatkiewicz z tworzącej się w DMB wspólnoty Braci Miłosiernego Pana, który razem z 7 towarzyszami wyruszył na drogi diecezji w ramach akcji Karawana Bożego Miłosierdzia (o starcie z Koszalina pisaliśmy TUTAJ). - Nigdy nas to prowadzenie Boże nie zwodzi. Pan Bóg przygotowuje nam nocleg, wyżywienie i przestrzeń do głoszenia wiary. Nagle znajdują się ludzie, którzy, jak się potem okazuje, potrzebowali słów o miłosierdziu Bożym.
Tych ludzi spotykają na drodze, przystankach autobusowych, w miejscowościach. Gdy wchodzą do wioski, robią raban: idą główną ulicą, grają na gitarze, śpiewają. Mieszkańców zwołują przez tubę, a także pukają do domów, zapraszając na modlitwę pod krzyżem, przy kapliczce lub w kościele.
Pierwszego dnia trafili do Przytoku. Nikt ich tu nie znał, ale ktoś otworzył drzwi, zaufał gromadzie z wizerunkiem Jezusa. Dwa dni później, w Nacławiu, do dyspozycji dostali cały dom (i co ważne - czynną pralkę). Tu już zdążyli zapoznać się z mieszkańcami, pomodlić razem z nimi w kościele. Dlatego ci potem pukali do ich drzwi, przynosząc jedzenie.
Małgosia Łopacka, jedyna uczestniczka wszystkich trzech karawan, zdumiewa się nie tylko ludzką otwartością, ale i wiarą. - Nie tylko my, ewangelizatorzy, dzielimy się wiarą, ale robią to także nasi gospodarze - stwierdza. - Jedna z pań opowiadała nam, że gdy poznała swojego przyszłego męża, postawiła mu warunek: chcesz się ze mną spotykać, to razem idziemy do kościoła. Tak doprowadziła go do Boga. Pokazała nam, młodym, jak piękne można żyć, oddając swoją przyszłość Bogu.
W tym roku karawana częściowo powtarza zeszłoroczną trasę. Tak wypadły losy. Dzięki temu spotyka ludzi, którym głosiła wtedy orędzie miłosierdzia Bożego. - Ci ludzie na nas czekali - mówi M. Łopacka. - Już wiedzieli, z czym przychodzimy, i tego właśnie chcieli: modlić się z nami, prosić o ratunek.
O jaki? - Wciąż słyszymy to samo: ludzie chcą siebie i swoich bliskich ratować z alkoholizmu - ocenia A. Bohatkiewicz. Inny brat, Daniel Mucha, nie wątpliwości, że to nie jest zbieg okoliczności. - Życie na karawanie jest podobne do tego w Domu Miłosierdzia: opieramy się całkowicie na opatrzności Bożej - ocenia. - Na przykład spotykamy na przystanku autobusowym mężczyznę, który znalazł się w tym miejscu tylko dlatego, że spóźnił się na poprzedni autobus. I ta "przypadkowa" rozmowa prowadzi do modlitwy, w której on gorąco prosi, by Jezus wyrwał go z alkoholizmu. To była bardzo mocna sytuacja, a zarazem prosta: gdzieś na przystanku, w lesie.
To dlatego dzień im wypełnia modlitwa. Na stoku góry Polanowskiej słychać ich zmawiających Różaniec, w kaplicy Matki Bożej Bramy Niebios recytują brewiarz, a zanim zasiądą do kawy z pustelnikiem o. Januszem Jędryszkiem - Anioł Pański. - To nie jest żaden urlop, to nasza praca, w którą wkładamy całe serce - zapewnia Daniel.
Ale nie zawsze to skutkuje. Jednych udaje się przyprowadzić do Boga, innych nie. - Są ludzie, którzy obiecują, że przyjdą na modlitwę, ale zawodzą. To w pierwszych dniach sprawiało mi przykrość, odbierałam to osobiście. Czułam, że ich z nami brakuje - mówi Małgosia z Torunia, która po raz pierwszy wędruje z karawaną. - W końcu dotarło do mnie, że właśnie na te trudne popegeerowskie tereny, gdzie jest taka posucha wiary i gdzie niektórzy w nic nie wierzą, chce dotrzeć Pan Jezus. Nie liczą się tłumy, ale każdy człowiek. To już jest dużo.
Kolejne dni karawany można śledzić na stronie www.jezuswdrodze.pl.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się