7 kościołów, 8 dni, 7 ewangelizatorów. W parafii w Człopie odbywa się wiele spotkań, których głównym tematem jest Dobra Nowina.
W niedzielę 23 czerwca rozpoczęła się ośmiodniowa akcja ewangelizacyjna w parafii Człopa. Ewangelizatorzy z koszalińskiego Domu Miłosierdzia Bożego (świeccy oraz bracia Miłosiernego Pana) wraz z diakonem i kapłanem obecni byli na niedzielnych Mszach św. w kościołach filialnych, a w kolejnych dniach wracali kolejno do każdej z wiosek, by przeżyć z mieszkańcami dzień na zabawie i katechezie z dziećmi, rozmowach i modlitwach z gospodarzami w ich domach, na Mszy św. i procesji z Najświętszym Sakramentem przez wioskę, a na koniec - na wspólnym ognisku. W czwartek ewangelizatorzy zawitali do Przelewic.
– Naszym celem jest dotrzeć do wszystkich miejsc w parafii, nawet tam, gdzie nie ma kościołów. Nie pominąć nikogo, żadnego domu, choćby na końcu wioski – mówi odpowiedzialny za akcję neoprezbiter ks. Piotr Towarnicki.
Parafia Człopa to 7 kościołów. Teren jest rozległy i – jak zauważa pracujący tu wikariusz ks. Marcin Sypka – wymaga zintegrowania w przestrzeni wiary, jak również jej pogłębienia. Pomysł, by zaprosić ewangelizatorów wioskowych spotkał się z dobrym odbiorem mieszkańców. – Przygotowaliśmy parafian na to wydarzenie i widzimy, że są otwarci. Zaczynamy od tego, że pierwszy kontakt odbywa się u gospodarzy danej wsi, bo ekipa ewangelizacyjna ma jedzie na nocleg tam, gdzie potem przebywa cały dzień – mówi ks. Sypka.
Kapłan zauważa, że dla mieszkańców świadectwem żywej wiary jest obecność świeckich w ekipie. – Ludzie się przyglądają: są księża, diakon, bracia. Ale i świeccy. I oni też mówią o Bogu. To do nich przemawia, pokazuje, że Pan Bóg to nie tylko ktoś z ołtarzy, z wysokiego nieba, ale też ktoś bliski, kogo może głosić każdy człowiek.
Wzruszającym momentem dnia jest procesja ulicami, gdy kapłan niosący monstrancję zatrzymuje się i błogosławi poszczególne zabudowania i ich mieszkańców. – Ludzie mówią, że jak żyją tutaj od 40, 50 lat, to jeszcze nigdy czegoś takiego nie widzieli. To ich głęboko dotyka. Klękają przed swoimi domami, przyjmują błogosławieństwo. Co ważne, robią to publicznie, na oczach sąsiadów. I to ich integruje, bo przeżywają to jako wspólnota – ocenia wikariusz. – Ta ewangelizacja to takie nasionko, rzucone w serca ludzi.
Fakt, są osoby, które chowają się za zamkniętymi drzwiami swoich domów. Ale nie zawsze skutecznie. – To bardzo ciekawe, bo zdarzało się, że choć ktoś nam nie otworzył drzwi, to i tak spotkaliśmy się gdzie indziej, np. u jego sąsiadów, do których wpadł, nie wiedząc, że tam jesteśmy – opowiada ks. Towarnicki. – Byli zaskoczeni, ale wystarczyło kilka chwil i zaczynali inaczej na nas patrzeć, z życzliwością i chyba myślą, że niepotrzebnie nas unikali.
Jak dodaje neoprezbiter, nawet rozpoczynająca się od błahej wymiany zdań rozmowa przy płocie, może przerodzić się w 40-minutowe ważne spotkanie. Od słowa do słowa ewangelizatorzy pokonują główną trudność akcji – dystans. Szczególnym "lodołamaczem" są spotkania w domach. W dwuosobowych grupach ewangelizatorzy pukają do drzwi mieszkańców, by rozmawiać z nimi, modlić się. – Choć nie zawsze udaje nam się dotrzeć do wszystkich, to widzimy, że osoby, do których akurat dotarliśmy, bardzo tego potrzebowały. To przedziwne prowadzenie Bożej opatrzności – mówi ks. Towarnicki i podaje przykład takich gospodarzy: rodziców, którzy opowiedzieli o losach swoich dorosłych dzieci żyjących w związkach niesakramentalnych bez przeszkód do zawarcia katolickiego małżeństwa. – Opowiedzieliśmy im o wartości modlitwy rodziców za dzieci. To poruszyło ich serca tak bardzo, że zaczęli płakać. Dostrzegliśmy piękno ich wiary i gotowości, by walczyć o wiarę swoich dorosłych dzieci. To były rekolekcje dla nas wszystkich.